Podlaskie AGRO

Budowane z rozmachem


Władysław Zinczuk prezentuje wnętrze obory

Z zamiłowaniem prowadzą swoje gospodarstwo – Ludmiła i Władysław Zinczuk z Końcowizny


Końcowizna koło Suraża to maleńka wioseczka. Większość domów stoi tu już pusta, a wjeżdżając można odnieść wrażenie, że czas się zatrzymał. Ale nie wszędzie...

Nie znana jest dokładna data powstania tej wsi. Pierwsze wzmianki o istnieniu tu drobnoszlacheckiego dworu rodziny Borkowskich pochodzą z 1652r. Jednak to nie historia rodziny Borkowskich będzie tą, o której chcemy opowiedzieć. Lecz Ludmiły i Władysława Zinczuków. Nie będziemy więc cofać się do XVII wieku, a zaledwie do 1990r., kiedy to bohaterowie artykułu przejęli gospodarstwo po rodzicach, by zmienić przez lata jego oblicze. Do dyspozycji mieli wówczas 18 ha. Niewiele, ale podwaliny były całkiem solidne. Gospodarstwo już wtedy było nastawione na produkcję mleka. Wyposażone w nowoczesną, jak na te czasy oborę uwięziową z dojarką konwiową i stołem paszowym. A w niej całkiem pokaźna ilość 14 krów.

Przez minione dwudziestolecie stado bydła należące do małżeństwa Zinczuków znacznie zwiększyło swoje rozmiary, osiągając na dzień dzisiejszy niebagatelną ilość 180 sztuk! Wraz z nim rosła i powierzchnia gospodarstwa. Dziś rolnicy mogą się pochwalić areałem 110 ha wraz z dzierżawami. Rok 2000 był rokiem wielkich inwestycji. Wówczas zbudowana została nowoczesna obora wolnostanowiskowa, rozbudowana w ubiegłym roku. Wyposażona jest ona w halę udojową typu rybia ość 2x6.

- Dzięki tej inwestycji praca przy zwierzętach jest lżejsza - mówi pani Ludmiła. - Tym bardziej, że w ubiegłym roku w oborze zainstalowaliśmy zgarniacze do obornika, który wcześniej usuwany był przy pomocy tura. Wiadomo, że w tak dużym gospodarstwie trzeba pomocy, nie jesteśmy w stanie poradzić sobie własnymi siłami. Pomaga nam rodzina i znajomi. Często też w zamian za świadczone usługi, mamy pomocników w czasie natężonych prac polowych.

Ogromne nakłady finansowe, jakie siłą rzeczy musiały być włożone w gospodarstwo, nie wzięły się z niczego. Zinczukowie są przykładem osób, które nie boją się sięgać po nowe. I nie straszne im były i kredyty preferencyjne, i wszelkie programy unijne.

- Korzystaliśmy najpierw z kredytów, począwszy od „Młodego Rolnika” - podkreśla pani Ludmiła. - Cały czas korzystamy też z programów unijnych, począwszy od SAPARD-u, potem SPO, a teraz PROW.

Podczas rozwoju gospodarstwa, powiększania parku maszynowego, czy budowy obory właściciele korzystali z wielu możliwości i szans jakie stawia przed polską wsią Unia Europejska i wszelkiego rodzaju programy wsparcia. Początkowo z pewną dozą niepewności i strachu - jak zawsze kiedy ma się styczność z czymś nowym. Z czasem jednak dostrzegając ogromną szansę przekształcania gospodarstwa, inwestycji w nowe maszyny i łatwość w dążeniu do zadowalającego efektu.

Jako jedni z nielicznych, namówieni przez doradcę rolnego, sięgnęli jeszcze po środki przedakcesyjne. Łatwo nie było, bo trzeba było wówczas dostosować gospodarstwo do wymaganych unijnych standardów.

- Przy tak dużych pieniądzach obawy zawsze są - podkreśla pan Władysław. - Ale z drugiej strony nie ma innego wyjścia, jeśli chce się zmodernizować gospodarstwo, rozwijać się, iść do przodu. Maszyny są tak drogie, że bez pomocy programów unijnych nikt nie byłby w stanie ich kupić. A przecież bez maszyn dziś ani rusz.

I tak przez lata w parku maszynowym Zinczuków przybywały kolejne maszyny i urządzenia, m.in.: dwa ciągniki, przyczepa samozbierająca, prasa rolująca, rozrzutnik, wyposażenie dojarni.

- Kredyty preferencyjne były natomiast bardzo pomocne przy zakupie gruntów ornych. Bez tego nie mielibyśmy na to szans - podkreśla gospodarz.

To, co przykuwa uwagę na pierwszy rzut oka w salonie Ludmiły i Władysława Zinczuków, to ogromna ilość pucharów.

- Dostaliśmy je za ilość i jakość mleka, które uzyskujemy – zaspokaja ciekawość Władysław. - Prawie we wszystkich latach zajmujemy miejsce na podium, wśród trzech największych dostawców do mleczarni.

Przed rolnikami z Końcowizny jeszcze wiele wyzwań, sfinalizowanie jednego z działań PROW, a gospodyni marzy się działalność agroturystyczna.

- Zostaje jeszcze remont domu... nam pracy nigdy nie zabraknie - mówi pani Ludmiła.

Wcześniej jednak Władysław i Ludmiła Zinczukowie mają do zrealizowania inny plan - powierzono im rolę starostów tegorocznych Dożynek Wojewódzkich.

fot. i tekst: Weronika Dojlida


Wolnostanowiskowa obora, wybudowana w 2000r., to duma rolników z Końcowizny

Aktywni ze wszech miar


Dorota Hołowienko to kobieta, która potrafi łączyć obowiązki w gospodarstwie, rodzinne, ale i społeczne. To też starościna tegorocznych Dożynek Wojewódzkich.

Dorota i Zbigniew Hołowienko hołdują zasadzie, że praca w gospodarstwie jest środkiem, a nie celem


Dwukrotnie powiększyli areał gospodarstwa, unowocześnili je, ukierunkowali produkcję, rozbudowali park maszynowy, a przy tym wszystkim potrafią znaleźć czas na działalność społeczną lub po prostu dla siebie. Dorota i Zbigniew Hołowienko z Suraża.

Państwo Hołowienko swoją wieloletnią pracę w gospodarstwie, położonym na skraju tego malowniczego miasteczka, rozpoczęli przed ponad dwudziestoma laty. Wcześniej należało ono do dziadków pana Zbigniewa. Młodzi małżonkowie podjęli zgodną decyzję, że zajmą się schedą po seniorach, choć od początku wiadomo było, że łatwo nie będzie. Było to typowe małe gospodarstwo, nie ukierunkowane na żadną konkretną gałąź produkcji. Wiele do życzenia pozostawiał zarówno park maszynowy, a tym bardziej budynki. Oboje zdecydowali się na porzucenie dotychczasowego życia. Pani Dorota zrezygnowała z pracy w przedszkolu, a pan Zbigniew z pracy w straży pożarnej. Podjęli też decyzję, że gospodarstwo będzie nastawione na produkcję mleka i przy okazji na odchów „młodzieży”.

- Wahań nie było. Pochodzę ze wsi, lubię pracę na wsi. Choć przyznaję - początki były ciężkie, szczególnie, gdy dzieci były małe - ocenia pani Dorota.

Naturalną koleją rzeczy było powiększanie areału gospodarstwa, aż do dzisiejszego stanu wynoszącego ok. 50 ha wraz z dzierżawą. Zainwestować należało też w budynki dla zwierząt. Obora, w której przetrzymywane są krowy, wybudowana została w 1992r., w 1996 przeszła gruntowną modernizację. Jest to obora uwiązowa z wyciągiem obornika i ze zbiornikiem na gnojowicę. W 1996r. w gospodarstwie zamontowany został zbiornik chłodzący na mleko, co na owe czasy było jeszcze ewenementem. Po dziś dzień mleko odbierane jest przez Spółdzielnię Mleczarską w Łapach.

Oczywiście nie obyło się bez ustawicznych inwestycji w park maszynowy, które trwają... do dziś.

- Zawsze znajdzie się jakaś potrzebna maszyna do kupienia, któraś zawsze nadaje się do wymiany i tak dalej i tak dalej. A ich ceny, nie ukrywajmy, do najniższych nie należą - zaznacza Dorota Hołowienko.

Co charakterystyczne rolnicy zmieniając oblicze swego gospodarstwa nie korzystali ze środków unijnych, a jedynie z preferencyjnych niskooprocentowanych kredytów.

- Trochę przerażały nas formalności - wyjaśnia pani Dorota. - A ponad to sięgając po pieniądze z SAPARD-u, czy PROW-u trzeba dysponować jednak środkami własnymi. Sądzę, że w tym względzie prześcignie nas syn, który już o tym myśli.

Poprawiające się z roku na rok warunki pozwoliły państwu Hołowienko na powiększanie stada. Obecnie liczy ono ponad 30 sztuk.

- Dziś już mamy warunki, by utrzymywać 20 krów i 23 sztuki jałowizny. Staramy się też dojść do takiego stanu, dlatego nie sprzedajemy w ogóle cieląt, wszystkie zostawiamy na odchów - mówi pani Dorota. - Nasze gospodarstwo nie jest może wielkie, ale dzięki temu, jesteśmy w stanie sami, jako rodzina, nad wszystkim zapanować.

Wielką pomocą są dorosłe niemal już dzieci, szczególnie syn Karol, uczeń technikum rolniczego, prawdopodobnie przyszły następca dorobku rodziców.

- Syn planuje pójście raczej w stronę bydła opasowego. Interesuje go rasa limousine - mówi pani Dorota. - To wspaniała pomoc w gospodarstwie. Dzięki niemu możemy sobie pozwolić na aktywne życie. Bo nie ma co ukrywać, gdy nie ma takiej pomocy, hodowla bydła mlecznego to zwykłe uwiązanie. Ktoś tu musi być i zająć się zwierzętami rano i wieczorem.

Państwo Hołowienko pracując w, bądź co bądź, ciężkim zawodzie, nie zrezygnowali z własnych marzeń. Drogą wyrzeczeń i ciężkiej pracy zbudowali piękny i przestronny dom, w którym mieszkają od listopada ubiegłego roku. Należy nadmienić, że gustowne wyposażenie urządzenie wnętrz jest zasługą gospodyni i jej córki.

- To było nasze marzenie - podkreśla pani Dorota. - Nie można tylko poświęcać się pracy. Trzeba też umieć żyć. Rozumiem to i dlatego nie ograniczam moich dzieci jeśli chodzi np. o wyjazdy. Syn np. często wyjeżdża na zgrupowania sportowe, to jego pasja, zamierza studiować na AWF-ie. Popieramy to. Ja poświęcam się pracy społecznej. W latach 2002-2006 byłam radną sejmiku województwa podlaskiego. Choć rodzina na mojej działalności straciła, bo miałam dla niej mniej czasu, ja się w tej roli spełniałam.

A we wrześniu Dorota Hołowienko zadebiutuje w nowej roli - jako starościna Dożynek Wojewódzkich. I choć jeszcze do końca nie wie na czym dokładnie będzie polegać jej rola, propozycję przyjmuje z radością.

- Bardzo ucieszyła mnie ona - mówi. - Postaram się jak najlepiej wywiązać z powierzonego mi zadania.

fot. i tekst: Małgorzata Sawicka



Nowy dom to spełnienie marzeń i duma państwa Hołowienko. Aranżacją wnętrz zajmowała się pani Dorota

Truskawka w roli głównej


Mistrzynie w przygotowywaniu specjałów z truskawkami w roli głównej odebrały nagrody

Pod koniec czerwca 2010r. odbyły się w Korycinie XV Ogólnopolskie Dni Truskawki. Nie zabrakło atrakcji, konkursów i oczywiście… truskawek


Już po raz XV w Korycinie, w dn. 26 i 27 czerwca 2010r. odbyło się prawdziwe święto truskawki. Jego organizatorem jest Gminny Ośrodek Kultury, Sportu i Turystyki w Korycinie. Impreza toczyła się w bardzo przyjemnej atmosferze, przy sprzyjającej słonecznej pogodzie, wśród zieleni traw i błękitu nieba. Oczywiście pod znakiem czerwieni truskawki.

Polskę zaliczamy do największych producentów truskawek na świecie, zaraz obok Stanów Zjednoczonych, Japonii i Chin? Jest się czym pochwalić, więc nie dziwi nas fakt, że je uwielbiamy.

Owoce te mają już dość długą historię uprawy. Truskawkami nazywamy poziomki wielkoowocowe bądź inaczej poziomki ananasowe, których mieszankę uzyskano w Europie, w XVIIIw. Skrzyżowano wtedy poziomki wirginijskie z Ameryki Północnej i chilijskie z Ameryki Południowej.

Truskawki mają wiele walorów zdrowotnych i dietetycznych. Te owoce cieszą nie tylko nasze podniebienia, ale i oczy. Ich piękny czerwony kolor efektownie wygląda jako dekoracja. Truskawki pojawiają się już w maju, to odmiana wczesna. Najobficiej jednak owocują na początku lata i to właśnie w czerwcu i lipcu możemy dostać najsłodsze i najbardziej dorodne owoce. Późniejsze odmiany rodzą swoje owoce do początków września. Na jedzenie truskawek nikogo namawiać nie trzeba. Pod każdą postacią smakują równie dobrze. Idealnie nadają się do ciast, na koktajle, świetnie smakują z bitą śmietaną i cukrem, ale i same bez żadnego dodatku kuszą swoim smakiem. I wówczas też są niskokaloryczne. Truskawki są bogate w żelazo, wapń, potas, magnez, fosfor i mangan. Są najlepszym źródłem witaminy B1, B2 i B3. Owoce te wpływają na odporność i chronią organizm przed licznymi wirusami chorobotwórczymi. To tylko niektóre ich zalety, nic więc dziwnego, że i one na przestrzeni lat dorobiły się swojego dnia.

„Korycińska noc pod gwiazdami” - pod takim właśnie hasłem minęła sobotnia część całej imprezy. Wieczorem każdy mógł bawić się na dyskotece pod gwiazdami i obejrzeć pokazy fajerwerków. Drugi dzień został przywitany mszą świętą, a od godziny 11 kusił truskawkowy festyn nad zalewem. Było mnóstwo konkursów, stoiska wystawowe i handlowe rękodzieła, produktów regionalnych. Promowano amatorską twórczość artystyczną, zespoły regionalne, turystykę i agroturystykę. Można było obejrzeć pokazy ratownictwa wodnego zorganizowane przez Towarzystwo Zapobiegania Tonięciom i Ratowania Tonących z siedzibą w Supraślu, a nawet obejrzeć występy gwiazd polskiej estrady. Swoje umiejętności zaprezentowali m.in. tancerze z klubu tańca Prestigre przy GOKSiT w Korycinie. Natomiast klub Feniks z Białegostoku przygotował pokaz salsy i tańca brzucha w wykonaniu Sylwii Sachejko. Był taniec nowoczesny przygotowany przez instruktora i choreografa Artura Krzywosza vicemistrza Polski w hip-hop i street dance show. Wystąpił też Zespół Pieśni i Tańca „Małe Podlasie” z Siemiatycz, którego choreografem jest Krzysztof Szyszko. Promowano projekty w ramach programu „Działaj Lokalnie VII” Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności realizowanego przez Akademię Rozwoju Filantropii w Polsce dofinansowany ze środków Fundacji Sokólski Fundusz Lokalny. Dodatkowo promowano projekt „Bezpieczne wakacje w Korycinie” i „Po prostu tańcz”.

Wyniki konkursów budziły bardzo duże zainteresowanie. Biorący w nich udział mieli nadzieję na pobicie rekordów z lat poprzednich, a pozostali uczestnicy imprezy z zaangażowaniem im kibicowali. Konkurs zatytułowany „Największa truskawka” miał na celu wyłonienie największego owocu pod względem wagi. W 2003r. waga ta wynosiła 127,420g i jest to dotychczasowy rekord. W tym roku nagrodę w postaci pucharu Wójta Gminy Korycin za truskawkę ważącą 48,400g otrzymała Eugenia Szczuka z Korycina. Odbyły się też X Mistrzostwa Świata w jedzeniu truskawek na czas. Zawodnicy mają za zadanie odszypułkować i zjeść jak najszybciej 1kg owoców. Tutaj bezapelacyjnym zwycięzcą okazał się Paweł Marchel z Korycina z czasem 2:17:71. Rekordu z 2003r. – 1:46:09 co prawda nie pobił, ale w tych dniach okazał się najlepszy. „Najsmaczniejsze ciasto truskawkowe”, to konkurs w którym liczą się walory smakowe, odżywcze i dekoracja. I tutaj zdecydowanie rządziły panie. Pierwsze miejsce zdobyła Katarzyna Łukaszuk z Korycina. Do konkursu „Sprawne ręce” można było zgłosić prace związane tematycznie z truskawką, wykonane szydełkiem, haftowane, dzianiny, tkactwo, rzeźbę, malarstwo i inne. To dla tych kreatywnych i uzdolnionych artystycznie. Tutaj pierwsza nagroda powędrowała do Adriana Kiersnowskiego z Korycina. W konkursie dla dzieci i młodzieży do lat 15: „Truskawkowa rewia mody” zwyciężyła również mieszkanka Korycina – Aleksandra Lewicka. Nawet dla najmniejszych została zorganizowana konkurencja. Przedszkolaki podczas trwania imprezy samodzielnie wykonywały prace plastyczne. Na pierwszym miejscu znalazła się Karolina Ołdziejewska z Korycina i Justyna Kiżel z Białegostoku.

ZDANIEM PLANTATORA

Franciszek Banel z miejscowości Kumiała:

Niestety, tegoroczny sezon truskawkowy dla plantatorów nie był tak udany, jak ta weekendowa impreza. Pogoda nie była sprzyjająca. Po pierwsze nie pozwalała na wykonanie określonych zabiegów ochronnych i pielęgnacyjnych. Po drugie utrudniała zebranie plonów. Uprawiam truskawki na 5 ha. Czy ceny skupu zachęcają do uprawy? W tym roku, tak, jak pogoda (śmiech) pozostawiają wiele do życzenia. Za kilogram truskawek w skupie proponowali od 2,5 do 3zł. Przy takich cenach jest, to inwestycja na granicy opłacalności. W latach ubiegłych ceny były wyższe nawet o 100%. Za kilogram można było dostać cztery, a nawet pięć złotych.

 

Weronika Dojlida

Fot. GOKSiT Korycin


Jak dzień truskawki to dzień truskawki, wówczas i małe dziewczynki zamieniają się w ten słodki owoc

Podlasianie powodzianom


Pod koniec lipca z Wykna Starego wyjechała pomoc powodzianom z Jurkowa w województwie małopolskim. Daria Sapińska i rolnicy zorganizowali łącznie kilka transportów zboża, siana i sianokiszonki.

Daria Sapińska, właścicielka firmy Dalma angażuje się w pomoc dla dotkniętych powodzią rolników z województwa małopolskiego


Wszelkie kataklizmy powodują szkody, które zmieniają obraz powierzchni ziemi. Powodują wysokie straty w gospodarce człowieka i w przyrodzie. To zjawiska tak potężne i nieobliczalne, że stojąc oko w oko z tym co po sobie pozostawiają, nikt sam sobie nie poradzi.

Dla wielu już na samą myśl przechodzą po plecach ciarki. Nasuwa się wówczas myśl: dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy chcą i pomagają bezinteresownie, z potrzeby serca.

Najczęściej, gdy myślimy o pomocy powodzianom pierwsze co nam przychodzi do głowy to dostarczenie takich produktów jak: woda, żywność, odzież, czy meble. Jednak mieszkańcy zalanych terenów borykają się też z innymi problemami, które spędzają im sen z powiek np. brakiem paszy i niemożnością nakarmienia bydła. Przecież to nie tylko ludzie cierpią.

Naprzeciw tego typu problemom wyszła Daria Sapińska z Wysokiego Mazowieckiego, radna Sejmiku Województwa Podlaskiego i właścicielka firmy Dalma, specjalizującej się w produkcji pasz dla bydła mlecznego.

- Pracuję z rolnikami i dla rolników. Od lat jestem blisko ich problemów. Wiem, co znaczy dla nich każdy kataklizm. Gdy nagle zostają bez paszy dla zwierząt, gdy niepokój, czym nakarmić bydło i jak zaradzić niezależnej od nich sytuacji, wytrąca z równowagi. I wiem też jak wiele w takich chwilach znaczy ludzka solidarność – mówi Daria Sapińska.

Właścicielka Dalmy angażuje się w pomoc i jest inicjatorką wielu akcji nie od dzisiaj. Dla dotkniętych powodzią rolników z Małopolski, zorganizowała i dostarczyła własnym transportem paszę swojej firmy oraz sianokiszonkę i siano zebrane przez rolników z gminy Kulesze Kościelne. Dla rolników we wsi Słubice k/Płocka przewiozła sianokiszonkę zgromadzoną przez rolników ze wsi Winna Chroły w gminie Ciechanowiec. Na jedną z ostatnio zorganizowanych akcji udaliśmy się pod koniec lipca do wsi Wykno Stare koło Wysokiego Mazowieckiego.

- Najważniejsze, że rolnicy chętnie pomagają. Każdy wie jaka tam ludzi bieda dotknęła. Może po żniwach zorganizujemy jeszcze zbiórkę ziarna – mówi z nadzieją Witold Kulesza, sołtys wsi Wykno Stare.

Stanisław Chojnicki z Gołaszy Mościckich uzbierał wśród sąsiadów tonę zboża.

- Lepiej komuś dać, jak prosić. My mamy i możemy się podzielić. Może kiedyś sami będziemy potrzebowali pomocy – mówi.

Z Gołaszy Mościckich był też sołtys, który z zaangażowaniem pomagał i promował akcję wśród mieszkańców wsi.

- Przeszedłem się po wsi, opowiedziałem o tej inicjatywie i - co cieszy - nikogo nie trzeba było specjalnie namawiać. Każdy dał ile mógł, bele, siano, trochę zboża... Pamiętam, że kiedyś była taka sytuacja, że my potrzebowaliśmy pomocy w trakcie suszy. Ta pomoc wtedy przyszła. Prawda jest taka, że jak nie będziemy sobie pomagać, to będzie ciężko. Solidarność w takich sytuacjach, to podstawa – mówi Franciszek Mościcki, sołtys Gołaszy Mościckich.

To nie są jedyne formy pomocy rolnikom jakie organizuje Daria Sapińska. W ubiegłych latach kiedy przeżywali wielki strach z powodu suszy, czy huraganu wspierała ich paszą Dalmy. Rolników z gminy Kulesze Kościelne wspiera z ramienia Urzędu Marszałkowskiego w zakresie pozyskania środków unijnych na inwestycję melioracji gruntów – gdyż, gdy rzeka Rokitnica zalewa ich pola, tracą zbiory.

- Gdy jest krzywda i potrzeba, to nie są ważne granice, ani regiony. Ważna jest pomoc – mówi Daria Sapińska i chyba nic więcej dodawać nie trzeba.

Weronika Dojlida

Fot. W.Dojlida


Stanisław Chojnicki z Gołaszy Mościckich zebrał wśród sąsiadów tonę zboża

Sołtys Gołaszy Mościckich – Franciszek Mościcki aktywnie wspierał akcję i uzbierał we wsi sian

To tylko część z zebranych dla powodzian darów

Sam poprowadź!


Fot. JOHN DEERE Na praktyczne części jazdy składały się operowanie ciągnikiem i narzędziem uprawowym

Nietypowe pokazy pracy maszyn rolnych w ramach Akademii Polowej John Deere


Pod koniec czerwca grupa 400 rolników z całej Polski przekonała się co potrafią nowoczesne maszyny rolne. Grupa John Deere w Zdunach koło Kutna zorganizowała cykl nietuzinkowych spotkań, podczas których można było samodzielnie poprowadzić maszyny John Deere, Kverneland, Poettinger i Unia Group.

Do praktycznego testowania „wystawiono” maszyny zagregowane ze sprzętem uprawowym renomowanych firm: Kverneland Group Polska, Poettinger oraz Unia Group. Na stacji poświęconej oponom przybliżono temat ogumienia rolniczego Trelleborg - co spotkało się z dużym zainteresowaniem, gdyż to zagadnienie jest bardzo rzadko prezentowane w trakcie pokazów. Ale oczywiście najważniejszym punktem Akademii było osobiste doświadczenie każdego uczestnika, dlatego wszyscy goście, w podziale na kilkuosobowe grupki, testowali maszyny w polu z różnymi maszynami uprawowymi. Były to m.in. agregaty uprawowe, agregaty uprawowo-siewne i pługi,w tym pług zagonowy AB 100 4k, pług zawieszany obracalny ES 100 5k, czynna kombinacja uprawowo-siewna NGM+DA 3.0m, kultywator ścierniskowy CLM 3.0m. W gamie John Deere znalazły się ciągniki rolnicze od 80 do 190 KM, prasy rolujące 582, 568, Multicrop, ładowacz czołowy 633 i 583, opryskiwacze zaczepiane 840i, 732 oraz najnowszy model pojazdu użytkowego Gator XUV.

Najważniejsze cechy Akademii Polowej to stawianie na praktykę, czyli rolnicy sami pracują maszyną. Ważna jest również kompleksowość informacji, mowa jest o maszynach, oponach, olejach i finansowaniu. Do projektu przyłączyły się firmy, którym - podobnie jak dla John Deere - najbardziej zależy na zadowoleniu klientów i zapewnieniu im jak najbardziej fachowych informacji.

oprac. BK

To Fach, Metal-Fach


Jacek Kucharewicz, właściciel Metal Fachu (trzeci z lewej) oraz Mirosław Baszko, marszałek województwa (piąty z lewej) wraz z pracownikami Metal Fachu odznaczonymi przez ministra rolnictwa

Huczne obchody 20-letniego jubileuszu firmy z Sokółki


Dziś ta sokólska firma produkuje mnóstwo maszyn rolniczych, w swojej ofercie ma także także kotły c.o. i konstrukcje stalowe. Świadczy też wiele specjalistycznych usług. Wiekowo - gdyby porównać firmę do człowieka - od dwóch lat Metal Fach ma prawo do lampki wina. W tym roku obchodzi, bagatela, 20-lecie istnienia.

Z tej okazji 24 czerwca w siedzibie firmy odbyła się impreza, w której uczestniczyli goście zarówno firmy Metal-Fach maszyny rolnicze jak i goście Metal-Fach kotły grzewcze. Obecni byli także przedstawiciele władz samorządowych, instytucji naukowo-badawczych oraz finansowych.

Goście mieli okazję zwiedzić zakład, który jest w trakcie rozbudowy. Dzięki temu była to świetna okazja, by zapoznać się z technologią najnowocześniejszego w kraju kompleksu malarni z przegotowaniem powierzchni- nanoceramiką, malowaniem kataforetycznym KTL, malowaniem proszkowym i natryskowym. Oczywiście przygotowano też ekspozycję całej plejady produktów firmy, w tym szereg nowości, które dopiero zeszły z linii produkcyjnych. W trakcie wycieczki cała produkcja pracowała pełną parą. Goście mogli obserwować procesy technologiczne, pracę maszyn i ludzi.

Po wycieczce wszyscy obejrzeli film jubileuszowy przygotowany specjalnie na tę okazję, złożyli też gratulacje Katarzynie i Jackowi Kucharewiczom, właścicielom Metal Fachu. Wieloletni pracownicy sokólskiej otrzymali odznaczenia ministra rolnictwa „Zasłużony dla Rolnictwa”.

Po części oficjalnej przyszedł czas na występ artystyczny. Atrakcją wieczoru, był kabaret „Koń Polski”, który do łez rozbawił zebranych gości. Zagrał im też zespół „Ewa Bend”, który w ten sposób umilał czas uroczystej kolacji i biesiady do białego rana.

opr. sam

Fot. METAL-FACH


Goście Metal Fachu mieli okazję zwiedzić „pracujący” zakład.

Gdy krowa pokazuje rogi


Jeśli wielkość pastwiska będzie dostosowana do stada i ilości zielonki, nie będzie dochodziło do walk, a zwierzęta stojące najniżej w hierarchii będą miały gdzie się schronić

Hierarchia w stadzie bydła mlecznego


Krowy są zwierzętami stadnymi. W stadzie może wystąpić kilka rodzajów hierarchii społecznej, a uzależnione jest to od warunków, jakie zapewni im hodowca.

Im gorsze, trudniejsze warunki życia krów, tym hierarchia będzie bardziej skomplikowana. Zasadniczo krowy grupują się w stadka liczące dziesięć do dwunastu sztuk. Często są to na przykład rówieśnicy, którzy razem się wychowywali, razem byli odstawiani od mleka. Ta mała grupa zwierząt stanowi część większej grupy liczącej około siedemdziesięciu krów.

Na pastwisku

Szczególnie teraz, gdy rozpoczął się sezon wypasania krów, dobrze jest wiedzieć, która z krów w naszym stadzie jest liderką. Krowa dominująca pierwsza zaczyna się paść, inne podążają za nią. Kiedy przeprowadzamy stado na kolejną kwaterę, dobrze zadbać o to, aby liderka poszła za nami. Z pozostałymi krowami nie będzie problemu. Dominująca krowa, to najczęściej zwierzę starsze. Miejsce w hierarchii w stadzie zależy od wieku, charakteru, wielkości i wagi, a także tego, czy dana krowa posiada rogi. Stąd zwierzęta starsze przodują w grupie, a pierwiastki znajdują się u dołu hierarchii. Hierarchia nie jest stała, zwierzęta ciągle rywalizują o jej polepszenie albo o jej zachowanie. Najczęściej jeśli obserwujemy jakiś konflikt w stadzie, to walczą krowy o podobnej hierarchii. Jeśli wprowadzamy do stada nową sztukę, ustalanie hierarchii trwa około doby. Wprowadza to niepokój i tych krów stojących wyżej w hierarchii, i tych niżej, dlatego nie powinno się codziennie dopuszczać nowych krów. Lepiej zaczekać, aż świeżo wycielonych wieloródek i pierwiastek uzbiera się trochę i dopiero taką grupę wpuścić do stada.

Wbrew obiegowej opinii muczenie nie wpływa na ustalanie hierarchii w grupie, a jedynie sygnalizuje obecność krowy w danym miejscu. Dlatego najwięcej ryczą matki karmiące młode, krowy w rui, głodne osobniki oraz buhaje. Podobnie ma się sprawa z lizaniem, które jest tylko potwierdzaniem relacji łączącej dane osobniki, niż próbami wpływania na hierarchię w stadzie.

Droga na pastwisko, czy do hali udojowej zawsze stanowi miejsce zwiększonego ryzyka powstania uszkodzenia racic i kończyn krów. Dominujące krowy popychają i zatrzymują stado. Gwałtowne przepędzanie krów powoduje zwiększony strach zwierząt znajdujących się niżej w hierarchii – krowy nie mając odpowiedniej ilości czasu na ocenę podłoża i tego, gdzie postawić nogę, ulegają wypadkom. W takich sytuacjach może też dojść utraty ciąży.

W oborze

W oborze powinno być tyle miejsca, aby atakowana krowa mogła uciec i się schronić, a zwierzęta udające się do stołu paszowego, poidła i boksów legowiskowych mogły się mijać bezkonfliktowo. Krowa podporządkowana przejdzie obok dominującej tylko wtedy, gdy czuje się bezpiecznie, czyli ma zdrowe kończyny i racice, aby mogła uciec i ma przestrzeń do ewentualnej ucieczki. To dlatego w stadzie, gdzie są prawidłowe poidła i pasza podawana do woli, mogą się zdarzać krowy zagłodzone albo spragnione. Po prostu w oborze jest za mała przestrzeń życiowa, ostre zakręty przy poidłach, za wąskie korytarze, niezabezpieczone rury, które mogą ranić, śliska posadzka. Wszyscy znamy z naszych stad szczególnie wredne sztuki, które staną przy poidle nie dlatego, że chce im się pić, ale dlatego, aby nie dopuścić do niego innych zwierząt.

W szczególnie trudnej sytuacji są pierwiastki, które są mniejsze, nie znają wszystkich krów w stadzie i są nieśmiałe. Ze względu na hierarchię mogą jeść dopiero w drugiej kolejności, a przecież powinny jeść lepiej od wieloródek, bo nadal rosną. Jeśli warunki na to pozwalają, lepiej pierwiastki (przynajmniej do setnego dnia laktacji) utrzymywać osobno od wieloródek.

Często można zaobserwować w stadzie, że krowa zajmująca przedostatnie miejsce w hierarchii jest wyjątkowo agresywna w stosunku do krowy zajmującej ostatnią pozycję. Jedynym wyjściem z takiej sytuacji jest pozbawić taką krowę rogów, a przede wszystkim tak zorganizować karmienie i utrzymanie zwierząt, aby krowy nie musiały walczyć o miejsce przy stole paszowym, poidło czy miejsce do odpoczynku.

Należy również pamiętać, że niebezpieczeństwa czyhające na krowy nie zależą tylko od określonych miejsc, ale i okoliczności. I tak na przykład zmiana pogody wpływa na samopoczucie zwierząt i ich większą agresję i płochliwość, tak samo upały i uciążliwy mróz, mieszanie grup, zmianę paszy i osób obsługujących stado, duża ilość krów w rui w danym dniu, odłapywanie zwierząt do zabiegów zootechnicznych czy weterynaryjnych (korekcja racic, badanie na cielność).

Pamiętajmy: Jeśli nasze krowy są rogate, potrzebujemy dla nich więcej przestrzeni życiowej w oborze, szerszych korytarzy i przepędów, aby uniknąć zranień, urazów kończyn i racic.

Jak komfortowe warunki mają twoje krowy sprawdź na pierwiastkach: oceń wypełnienie żwacza (opiszę to w następnym artykule), ich produkcję mleka, wahania tej produkcji, szukanie przez pierwiastki odosobnienia.

Najbardziej „wrednym” zwierzętom usuń rogi albo je sprzedaj.

Iwona Prończuk


Krowom szczególnie agresywnym należy usunąć rogi.

W oborze powinno być tyle miejsca, aby atakowana krowa mogła uciec i się schronić

Trawa w rękawach


Rękaw z gotową kiszonką

Kiszenie zielonek w rękawach foliowych jest coraz bardziej popularną metodą konserwacji pasz


Kiszenie pasz niskocukrowych, takich jak trawy i lucerna, szczególnie w sytuacjach nieoptymalnych warunków atmosferycznych, często nastręcza rolnikom wielu problemów. Przygotowanie kiszonki w rękawach foliowych likwiduje kłopoty zapewniając optymalne warunki zakiszania.

W hodowli wysokowydajnych krów zawsze bardzo dużą rolę odgrywa odpowiednia pasza. Pasze objętościowe są bardzo ważnym elementem żywienia bydła i dają duże oszczędności. Kiszenie pasz niskocukrowych, takich jak trawy i lucerna, szczególnie w sytuacjach nieoptymalnych warunków atmosferycznych, często nastręcza rolnikom wielu problemów przy przygotowaniu kiszonki. Niejednokrotnie pojawiają się problemy z zagrzewaniem paszy i psuciem się większych partii kiszonek. Sporządzanie kiszonek w rękawach foliowych oferuje bardziej optymalne warunki zakiszania i niweluje wiele problemów, które mogą się pojawić przy zakiszaniu pasz np. w tradycyjnym silosie lub na pryzmie.

Metoda zakiszania pasz w rękawach foliowych ta została wprowadzona w Polsce w 1997r. przez firmę BAG Polska (dawniej: AG BAG Polska), początkowo przy zakiszaniu prasowanych wysłodków buraczanych. Rolnicy szybko jednak dali się przekonać do zakiszania innych pasz i dziś z powodzeniem zakiszają też takie pasze jak np. trawy, lucerny, całe rośliny kukurydzy, LKS, CCM, całe ziarno kukurydzy, młóto browarniane, czy też wywar gorzelniczy.

Zakiszanie w rękawach foliowych odbywa się poprzez sprasowanie i wepchnięcie do rękawa foliowego przeznaczonej do zakiszania masy organicznej. W prasach silosujących Budissa Bagger elementem roboczym jest specjalnej konstrukcji rotor, który pozwala na bardzo mocne ubicie zielonki i równomierne wepchnięcie jej do rękawa, bez wzburzania tej partii paszy, która jest już w rękawie. Taki system, w odróżnieniu od innych dostępnych na rynku maszyn, gwarantuje bardzo mocne ubicie kiszonki, brak dostępu tlenu i co za tym idzie – bezpieczne, nawet całoroczne magazynowanie paszy.

Prasy silosujące charakteryzują się wysoką wydajnością i efektywnością pracy. Przykładowo prasa silosująca Budissa Bagger G7000, która pracuje z średnią wydajnością technologiczną ok. 70 t/h, zużywa ok. 0,50l oleju napędowego na tonę zakiszonego materiału. Warto nadmienić, że wspomniana wydajność technologiczna maszyny uwzględnia naturalne przestoje w pracy maszyny związane z dowozem i załadunkiem materiału kiszonkarskiego na stół paszowy. Wydajność techniczna (potencjalna, teoretyczna) jest dużo wyższa i sięga dla maszyny G7000 od 100 do 125t/h.

Podczas zakiszania stosuje się rękawy foliowe o pojemnościach od 50 do 350 ton, o długościach wynoszących 30, 45, 60, 75 i 90m i średnicy 1,65, 1,95, 2,40 lub 2,70m. To umożliwia zakiszanie w rękawach zarówno przez duże przedsiębiorstwa rolne, jak i przez średnie i mniejsze gospodarstwa indywidualne.

Nowością jest też zakiszanie pasz w tzw. rękawach bliźniaczych. Specjalny adapter zamontowany na prasie silosującej pozwala na pakowanie paszy jednocześnie do dwóch mniejszych, równolegle układanych rękawów. Ta metoda jest przeznaczona dla rolników indywidualnych, którzy wybierają dziennie stosunkowo niewielkie ilości paszy. Mniejsza powierzchnia wybierania z rękawa nie doprowadza bowiem do wtórnej fermentacji po otwarciu takiego silosu.

Podsumowując, zalety kiszenia w rękawach foliowych to przede wszystkim:

- bardzo dobre ubicie zakiszanej masy zielonkawej, co gwarantuje beztlenowe warunki zakiszania i prawidłowy przebieg procesu fermentacji,

- możliwość dodania i dobrego wymieszania środków kiszących podczas samego pakowania do rękawa,

- ograniczenie strat podczas zakiszania do minimum,

- bardzo dobra jakość i strawność paszy,

- znacznie mniejsza powierzchnia wybierania paszy - kiszonka nie psuje się podczas otwierania i wybierania paszy z rękawa,

- brak wycieku soków kiszonkowych,

- niewielkie koszty jednostkowe – dodatkowe nakłady na zakiszanie paszy w rękawie są przynajmniej częściowo (a często całkowicie!) rekompensowane przez prawie całkowite ograniczenie strat powstających normalnie przy zakiszaniu,

- duża elastyczność w zakresie rodzaju zakiszanej paszy oraz miejsca położenia rękawa.

Marta Kashyna, BAG Polska


Firma BAG Polska oferuje zarówno prasy silosujące, rękawy, jak i usługi zakiszania pasz w rękawach foliowych na terenie całego kraju.

www.bagpolska.pl


Fot. BAG POLSKA


Rękawy bliźniacze

Zakiszanie pasz w rękawach bliźniaczych

Pole u Pana Sawy – Pokazy Makowsko 29 kwiecień 2010


Pole u Pana Sawy – Pokazy Makowsko 29 kwiecień 2010


Uprawa pola oszczędności na nawigacji:

- oszczędności 1,25h co stanowi:

- oszczędność 12,3% przejazdów na danym polu

- oszczędności na paliwie 225PLN (2,94PLN/ha)

- oszczędności na czasie pracy pracownika 25PLN (0,33PLN/ha)

- nie uwzględniano oszczędności wynikającej z amortyzacji sprzętu w ciągu 1,25h oraz możliwości szybszego wykonywania kolejnych prac w gospodarstwie czyli zwiększenia wydajności maszyny.

Razem: 250PLN (3,26PLN/ha)



Siew oszczędności na nawigacji:

- oszczędności 0,22h co stanowi:

- oszczędność 1,7% przejazdów na polu

- oszczędność na materiale siewnym 83,84PLN (1,09PLN/ha)

- oszczędności na paliwie 27,72PLN (0,36PLN/ha)

- oszczędności na czasie pracy pracownika 4,4PLN (0,06PLN/ha)

- nie uwzględniano oszczędności wynikającej z amortyzacji sprzętu w ciągu 0,22h oraz możliwości szybszego wykonywania kolejnych prac w gospodarstwie czyli zwiększenia wydajności maszyny. Oraz nie uwzględniono oszczędności wynikających z prawidłowego założenia ścieżek technologicznych które będą powodowały oszczędności przy każdym kolejnym zabiegu wykonywanym na polu poprzez redukcje zakładek (przy wysiewie nawozów pogłównie, ochronie plantacji).

Razem: 115,96PLN (1,51PLN/ha)



Nawożenie pola oszczędności na nawigacji:

- oszczędności 0,3h co stanowi:

- oszczędność 9,5% przejazdów na polu dzięki prowadzeniu równoległemu

- oszczędność 5,4% masy nawozowej na polu dzięki automatycznej zmianie szerokości roboczej rozsiewacza nawozów

- 8,7% powierzchni pola zostało prawidłowo nawiezione bez wykonywania zakładek na zawężonych pasach roboczych i klinach pola dzięki technologii automatycznej zmiany szerokości roboczej rozsiewacza

- oszczędność na masie nawozowej dzięki nawigacji równoległej 4248PLN (55,41PLN/ha)

- oszczędność na masie nawozowej dzięki automatycznej zmianie szerokości roboczej rozsiewacza 2442,39PLN (31,86PLN/ha)

- oszczędności na paliwie 13,5PLN (0,18PLN/ha)

- oszczędności na czasie pracy pracownika 6PLN (0,08PLN/ha)

- nie uwzględniano oszczędności wynikającej z amortyzacji sprzętu w ciągu 0,3h oraz możliwości szybszego wykonywania kolejnych prac w gospodarstwie czyli zwiększenia wydajności maszyny. Jak również nie uwzględniono oszczędności dzięki zmiennemu wysiewowi dawki nawozów w obrębie pola VRA ponieważ jest to kwestia traktowania i poprzedniego nawożenia pola a nie kwestia oszczędności wynikająca bezpośrednio z nawigacji GPS.

Razem: 6709,89PLN (87,53PLN/ha)


Łączne oszczędności przy zastosowaniu nawigacji GPS przy wszystkich zabiegach które były prezentowane i zastosowane w tych maszynach to: 7075,85PLN (92,30PLN/ha)


Czyli prezentowany system w warunkach takich jak na prezentowanym polu zwróci się po przepracowaniu 400ha, tylko na oszczędnościach generowanych bezpośrednio na nawigacji równoległej GPS nie uwzględniając pochodnych typu: zmienne dawkowanie nawozów na polu VRA, zmienna gęstość siewu, automatyczna kontrola szerokości roboczej maszyn, zmiennej dawki azotu na polu, i innych technik związanych z wykorzystaniem GPS. Jak również nie uwzględniono lepszej amortyzacji maszyn, szybszego wykonywania zabiegów z możliwością wcześniejszego skierowania maszyn do innych zadań.





Mleczny gigant


Dariusz Sapiński, prezes zarządu Grupy Kapitałowej Mlekovita (w środku) wraz z gośćmi wznosi toast na Międzynarodowym Święcie Mleka w Kaliningradzie. Toast wznoszony mlekiem oczywiście.

Wyniki Mlekovity za pierwszy kwartał tego roku


Doskonałe wyniki, jakie odnotowywała Mlekovita w ciągu pierwszego kwartału br roku w stosunku do roku 2009 pozwalają z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Zasadniczym czynnikiem mającym wpływ na uzyskanie wysokiego wzrostu przychodów ze sprzedaży była realizacja założonej strategii rozwoju. Zaowocowała ona ponad 32% wzrostem przychodów w stosunku do roku ubiegłego, 22% wzrostem skupu mleka, a także znacznym zwiększeniem zatrudnienia.

- Wyniki osiągnięte w I kwartale 2010 r. są dla nas satysfakcjonujące. Cieszymy się z rezultatów, jakie udało nam się wygenerować w obliczu istniejącej sytuacji na rynku. Jesteśmy przekonani, że podejmowane działania gwarantują silną i stabilną pozycję Mlekovity jako lidera na rynku mleczarskim. Wyniki pierwszego kwartału oznaczają bez wątpienia bardzo obiecujący początek roku – mówi Dariusz Sapiński, prezes zarządu Grupy Kapitałowej Mlekovita.

Na fali sukcesu wysokomazowiecka spółdzielnia przygotowała obchody Międzynarodowego Święta Mleka, które odbyło się 23 maja w Kaliningradzie. Mistrzostwa w Piciu Mleka, konkursy, występy gwiazd były głównymi atrakcjami tej imprezy. Festyn zgromadził tysiące mieszkańców Kaliningradu. Liczne atrakcje wprawiły przybyłych w doskonały nastrój. Oprócz różnorakich konkursów o tematyce mleczarskiej i degustacji produktów, na scenie wystąpiły gwiazdy regionu kaliningradzkiego oraz rosyjskiej estrady m.in. zespół „Fabrika”, a także zespoły pieśni i tańca z Polski.

W tegorocznych obchodach Święta Mleka licznie wzięli udział przedstawiciele rządu strony rosyjskiej, przedstawiciele polskich i rosyjskich organizacji branżowych oraz przedstawiciele partnerów biznesowych Mlekovity.

opr. mb


fot. Mlekovita



Rzeczpospolita babska


Anna Choińska, wychowana w B-stoku, szczęście znalazła na wsi.

Mieszkasz na wsi i marzysz o przeprowadzce do miasta? Dobrze się zastanów!


Trzy kobiety. Trzy wychowane w mieście. Każda z nich związała swoje życie z rolnikiem, a decyzja ta odmieniała je na zawsze. I wszystkie jednym głosem mówią, że innego życia sobie nie wyobrażają. Czym panie urzekła wieś?

Agnieszka Jarmocik

Miłość do Mirosława okazała się kluczem do wielkiej mlecznej przygody w życiu Agnieszki Jarmocik. Od tej znajomości wszystko się zaczęło. I prężnie rozwija się do dzisiaj. Od momentu kiedy ostatni raz gościliśmy panią Agnieszkę na łamach Podlaskiego AGRO minęły cztery lata, ale jej zapał i zawzięcie w dążeniu do wyznaczonych celów ani trochę nie przygasły.

Historia z wsią pani Agnieszki zaczęła się w zasadzie wraz z wizją życia u boku poznanego rolnika – Mirosława. Gospodarstwo, które pan Mirosław przejął po rodzicach w 1993r. liczyło wówczas zaledwie 11 ha. W gospodarstwie było kilka krówek, świnek, kurek - wszystkiego po trochu. Wówczas za namową pani Agnieszki, małżeństwo nastawiło się na gospodarstwo mleczne. Już w 2001r. byli w posiadaniu 80 krów i nowej obory. Wraz z zakupem nowych ciągników i maszyn gospodarstwo rosło w siłę. Wraz z nim pasja i zainteresowanie pani Agnieszki. Największą nagrodą za jej ciężką pracę były efekty. Namacalne i widzialne gołym okiem. W niespełna dwa lata powstała druga obora. Dzisiaj ich gospodarstwo to 500 ha ziemi i ok. 300 sztuk bydła mlecznego. Trzeba też przypomnieć, że z zawodu nasza bohaterka jest pielęgniarką. I właśnie z pracy w tym zawodzie zrezygnowała na rzecz pracy w gospodarstwie.

- Nie zawsze było kolorowo. Na wszystko trzeba było ciężko pracować, często wyrzekając się wielu przyjemności - mówi nasza bohaterka.

Pani Agnieszka na początku swojej przygody z wsią sama jeździła ciągnikiem. Nie stroniła od żadnych, nawet najcięższych zajęć. Na dzień dzisiejszy zajmuje się pilotowaniem pracowników, całą „papierologią” i obserwacją stada.

- Nawet najlepiej skomputeryzowany system nie jest w stanie zastąpić obserwacji człowieka - mówi.

Coraz większe stado, to coraz większa odpowiedzialność. Pomimo wielu obowiązków, związanych zarówno z prowadzeniem gospodarstwa, jak i wychowywaniem trójki dzieci, Agnieszka Jarmocik znajduje też czas dla siebie. Ale przede wszystkim dla swoich pociech, dzięki pracownikom, którzy w każdych zajęciach mogą małżeństwo zastąpić. W weekendy aktywnie spędzają czas na basenie bądź poddają się zakupowemu szaleństwu. Nasza bohaterka, obok pracy z krówkami, które z czasem wydają się jej coraz bardziej fascynujące, bardzo lubi pracę z ludźmi. Kontakt z żywieniowcami, przedstawicielami handlowymi sprawia jej dużą przyjemność. Jak sama zauważa – żeby być dobrym rolnikiem samo doświadczenie nie wystarczy, trzeba jeszcze mieć wiedzę, wykształcenie. Najstarszy z trójki pociech, 14-letni syn pani Agnieszki interesuje się mechanizacją i poważnie bierze pod uwagę możliwość przejęcia gospodarstwa po rodzicach.

- Dzisiaj to już jest zupełnie inna praca niż wtedy, gdy zaczynaliśmy z mężem – wspomina pani Agnieszka.

Od trzech lat bazują na tej samej ilości krów, uczą się ich profilaktyki i ewentualnego leczenia. Wieś się zmienia w zatrważającym tempie, ale pani Agnieszka dotrzymuje kroku tym zmianom. Wspólnie z mężem orientują się w najnowszych technologiach i śledzą specjalistyczną prasę.

W tym roku cała rodzina wyjechała na pierwszą wspólną 7-dniową wycieczkę. Pani Agnieszka na samo wspomnienie radośnie się uśmiecha. Ta radość jest o tyle większa, że małżeństwo nie miało podróży poślubnej. Więc na taki czas spędzony całą rodzina, poza domem czekała z utęsknieniem.

Bożena Matys

Bożena Matys od kilkunastu lat zamieszkuje z rodziną w miejscowości Rumejki. Wychowywała się w Białymstoku. Co więc przygnało ja na wieś? Przypadek, zrządzenie losu - można by powiedzieć. Choć nie do końca. Bo losy pani Bożeny ze wsią były związane jeszcze wcześniej. Korzenie jej rodziny związane są z Klewinowem, czyli nomen omen, wsią położoną nieopodal Rumejek. Tam mieszkali jej dziadkowie, dopiero rodzice pozostawili wieś i przenieśli się do stolicy województwa. Ale pani Bożena rok rocznie była wysyłana na wieś na wakacje. I zawsze się jej tam czas spędzany bardzo podobał. Choć pewnie wówczas nie mogła się domyślać, że los tak pokieruje jej życiem, że jako dorosła kobieta zamieszka całkiem niedaleko od miejsca, gdzie spędzała miłe dziecięce chwile.

Kilka lat później pani Bożena, pracująca w jednym z zakładów odzieżowych, została poproszona by być starszą na ślubie koleżanki z pracy. Starszy zawrócił pani Bożenie w głowie i zanim się obejrzała, została jego żoną i zamieszkała w jego rodzinnych Rumejkach. I tak żyje tu od 16 lat.

- Zawsze marzyłam o własnym domu i tu to marzenie się spełniło - podkreśla. - Mam tu mnóstwo przestrzeni, świeże zdrowe powietrze i wielką satysfakcję, bo na wsi jak nigdzie indziej, można poczuć jaka to radość budować wszystko od podstaw, od małego ziarenka.

Tuż po ślubie, jeszcze przez kilka lat, pani Bożena próbowała łączyć swoje obowiązki z pracą w mieście, ale na dłuższą metę się nie dało. Dziś mówi, że jedyny minus jej miejsca zamieszkania, to odległość od kina na przykład. Każdy taki wyjazd to wyprawa.

- Nie można wmawiać innym, że praca na wsi należy do lekkich, bo tak nie jest - mówi. - Ale jej ogromnym plusem jest to, że jak się nie ma ochoty, to można z nią poczekać, odłożyć na bok. Nie tak jak pracę na etacie, do której trzeba iść i już. Decyzja o tym, gdzie mieszkać musi być indywidualna, ja podjęłam swoją i jestem zadowolona.

Doceniali ją i mieszkańcy Rumejek, którzy panią Bożenę wybrali na swego sołtysa.

Anna Choińska

Jak często zdarza się taki zbieg okoliczności, że nie znający się wcześniej drużbowie, zakochują się w sobie? Niby rzadko. A tu przedstawiamy Państwo drugą już taką historię i to w jednym artykule. Widocznie kawalerowie z Rumejek mają w sobie nieodparty urok osobisty.

Anna Choińska wychowywała się w Białymstoku, na Wygodzie. Po szkole rozpoczęła pracę w fabryce dywanów. I też, podobnie, jak pani Bożena, została poproszona przez koleżankę na starszą. Jej towarzyszem był Bogdan Choiński, który tak ją urzekł, że została jego żoną i dla niego zostawiła miasto.

- To nie była żadna trudna decyzja - opowiada pani Ania. - Ja zawsze miałam coś takiego w sobie, że kochałam wieś i marzyłam żeby wieść na niej życie.

Rozstanie z miastem, w tym przypadku nie było natychmiastowe Po urodzeniu dzieci, pani Ania wróciła jeszcze na trzy lata do pracy, ale okres ten nie wspomina najlepiej.

- Można powiedzieć, że to była mordęga - wyjaśnia. - Rano jechałam do pracy, a wiadomo, że po powrocie, zawsze czekały na mnie obowiązki i domowe i „polowe”. Do tego dzieci były małe. W końcu podjęłam decyzję, że nie ma co dłużej się męczyć. W pracy były redukcje etatów, zgłosiłam się na ochotnika i muszę powiedzieć, że to była bardzo dobra decyzja.

Pani Ania, razem z mężem prowadzą 50-hektarowe gospodarstwo. Pracy tu rzecz jasna nie brakuje, ale...

- Poza okresem prac sezonowych, zajęta jestem tylko rano, a później mam czas dla siebie, jestem panią swego czasu, nikt nade mną nie chucha. Mam ochotę - pracuję w ogródku, nie mam, to czytam sobie gazetę - mówi.

Tak, bywają dni, kiedy jest naprawdę ciężko. Choć, jak podkreśla pani Ania, to, co jest dzisiaj nijak nie można porównać do pierwszych lat jej życia na wsi.

- Teraz są udogodnienia, maszyny, mechanizacja - wyjaśnia. - Kiedy zamieszkałam w Rumejkach tak nie było. Większość rzeczy robiło się ręcznie.

Pani Anna jest niezwykle energiczną osobą, wyprawa do miasta to dla niej żaden problem.

- No bo niby jaki to kłopot? - mówi. - Teraz kiedy przez wieś przebiega linia komunikacji miejskiej? A jak nie, to zawsze syn, czy mąż mogą mnie zawieźć. My zresztą jako rodzina często wyjeżdżamy.

Uważa się, że prowadzenie gospodarstwa, w którym hoduje się krowy mleczne to uwiązanie, ale zwyczaje rodziny Choińskich, temu zaprzeczają. Oczywiście, że zwierząt nie zostawi się samym sobie, ale są sąsiedzi, rodzina, oni zawsze pomogą.

- Więcej, obcy lepiej dopilnuje wszystkiego niż my sami, bo się bardziej stara - żartuje pani Ania. - Bardzo lubię aktywnie spędzać czas, mam tu grono koleżanek, często się spotykamy, jeździmy rowerami, robimy grilla. Ale uwielbiam też te chwile, gdy wieczorem robię sobie kawę i mogę usiąść w altance, posłuchać śpiewu ptaków. W mieście na to szans by nie było.

tekst: Małgorzata Sawicka, Weronika Dojlida

Fot: M.Sawicka, A.Niczyporuk


Agnieszka Jarmocik wraz z mężem prowadzi 500-hektarowe gospodarstwo

Bożena Matys- sołtys Rumejek
Jesteś tutaj: Strona główna