Podlaskie AGRO

Co tam Panie w rolnictwie?

sokolkaIII Forum Rolnicze w Janowie – wymiana doświadczeń i prezentacja nowości

Pokazanie dobrych praktyk rolniczych i innowacyjnych projektów, wymiana doświadczeń oraz najogólniej mówiąc - „know-how”, czyli wiedzieć, jak co robić w rolnictwie. 15 maja na terenie Zespołu Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Janowie odbyła się już trzecia edycja Forum Rolniczego.
W imprezie uczestniczyli uczniowie szkół rolniczych, liderzy podlaskiego rolnictwa, instytucje obsługujące rolnictwo, przedstawiciele administracji rządowej i samorządowej oraz organizacji rolniczych. Forum zgromadziło także setki mieszkańców gminy i okolic, którzy korzystając z pięknej pogody licznie przybyli do Janowa.
Forum Rolniczemu patronuje marszałek województwa, który wspiera imprezę finansowo, dzięki funduszom z programu Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich.
- Nasze spotkanie jest miejscem wymiany doświadczeń, na ten czas nawet pogodę zamówiliśmy - witał gości, trochę żartując Mieczysław Kazimierz Baszko, wicemarszałek województwa podlaskiego. - Warto promować takie imprezy. Tym bardziej, że nasze rolnictwo stoi naprawdę na wysokim poziomie. Zmiany, które zaszły na wsiach w ciągu ostatnich kilku lat, widać gołym okiem.
Następnie głos zabrał gospodarz Forum, Czesław Jan Kiejko, dyrektor ZS CKR w Janowie:
- Szkoła już po raz trzeci zorganizowała Forum Rolnicze - mówił. - Pierwsze odbyło się w 2009 r. Tegoroczne połączyliśmy z dniem otwartym naszej placówki dla absolwentów gimnazjów. Swoje stoiska mają także inne szkoły ponadgimnazjalne z naszego terenu. Przypomnę, iż jesteśmy szkołą resortową - jedną z kilkudziesięciu tego typu szkół w Polsce. Naszym organem prowadzącym jest ministerstwo rolnictwa, które wspiera rozwój szkoły. Dzięki temu obecnie rozbudowujemy placówkę. Chcę też podkreślić rolę środków unijnych, które dają duże szanse dla rolnictwa, a my umiemy je mądrze wykorzystać. Zachęcam do obejrzenia wszystkich stoisk.
A co można było obejrzeć? Na boisku sportowym szkoły „rozstawiły się” firmy produkujące sprzęt rolniczy, prezentując najnowsze egzemplarze maszyn. To one przyciągały najbardziej. Na miejscu można było rozwiać swoje wątpliwości dotyczące szczególnie skomplikowanych przepisów prawnych - radą służyli doradcy KRUS, ARiMR i banków. Można było się dowiedzieć, co nowego szykuje PROW, czy Młody Rolnik. Wystawa cieszyła się dużym zainteresowaniem rolników. Uatrakcyjnieniem wystawy były stoiska z rękodziełem ludowym, roślinami ozdobnymi.
Zwiedzaniu wystawy sprzętu rolniczego towarzyszyły występy zespołów artystycznych z Janowa, Korycina, Łomży. Szczególne owacje otrzymali najmłodsi artyści zespołu tanecznego Szkoły Podstawowej w Janowie. Można było popisać się wiedzą z zakresu rolnictwa i wziąć udział w konkursie. Na śmiałków czekały nagrody: wiertarki, zestawy kluczy, itp. Na stoisku PCK można było oddać krew. Również nie za darmo! Honorowych krwiodawców czekała nagroda w postaci lotu helikopterem i możliwość podziwiania z góry przepięknej panoramy Janowa.
Naszą uwagę przyciągnęło pięknie przygotowane, zdobione artystycznymi wyrobami rękodzieła – stoisko Zespołu Szkół Rolniczych w Sokółce.
- Prace na stoisko szkolne wykonali sami uczniowie w ramach pozalekcyjnych zajęć koła artystycznego – opowiada Andrzej Szumiło, nauczyciel, prezentujący ZSR Sokółka. - W szkole nasi uczniowie mają możliwość z dodatkowych zajęć, które wspomagają proces kształcenia oraz przygotowują do przyszłej pracy. Ostatnio realizowany przez nas projekt z wykorzystaniem środków unijnych w ramach PROW umożliwił nam zrealizowanie szeregu kursów: kurs kombajnisty, kurs elektronicznej ewidencji rolniczej – dla młodzieży z technikum rolniczego oraz kursy: kelner barman, kucharz i dekorator dla młodzieży w zawodzie hotelarz i gastronom. W ramach projektu organizowane były dodatkowe kursy z języków obcych, co ułatwiło młodzieży udział w praktykach zagranicznych. Organizujemy też liczne wycieczki dydaktyczne do sieci zakładów oraz na znaczące w kraju targi rolne. Przez ostatnie pięć lat liczba uczniów naszej Szkoły podwoiła się, co świadczy o sensie istnienia i trafności podejmowanych przez nas działań. Wprowadzamy nowe kierunki, które ciszą się uznaniem młodzieży. Obecnie prowadzimy nabór do technikum w czterech zawodach: rolnik, ekonomista, hotelarz i organizator usług gastronomicznych oraz liceum profilowane o profilu kształtowanie środowiska.
Do znaczących sukcesów sokólskiej szkoły w ostatnim okresie można zaliczyć uzyskanie przez uczniów tytułu laureata w ogólnopolskich konkursach związanych z rolnictwem (III miejsce w konkursie „Ergonomia i Bezpieczna Praca w Rolnictwie oraz IV miejsce w konkursie „Jak zreformować gospodarstwo mojego ojca?”) organizowanych przez SGGW w Warszawie.
W ramach III Forum Rolniczego równocześnie w auli Szkoły odbywały się konferencje. Na temat dobrych praktyk na obszarach wiejskich oraz aktualnej sytuacji w rolnictwie mówił prof. dr hab. Józef Starczewski z Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach. Zaś wykład o funkcjonowaniu grup producentów rolnych wygłosiła Mirosława Miłosławska-Kozak, ekspert d/s grup producenckich i promocji. Pani Mirosława już na wstępie zdradziła, że zachwyciła się serem korycińskim i namawiała rolników do zorganizowania się w grupę. Zapewniała, że pomoże w jej organizacji. Po wykładzie udała się na stoiska i tam chętnie wyjaśniała wszelkie wątpliwości.
- Znam wasz region, bo współpracuję już z jedną z grup na terenie powiatu sokólskiego – mówiła. - Chętnie podejmę się pomocy innym producentom.
Forum Rolnicze w Janowie to jedna z dwóch takich imprez w naszym województwie. Takie same konferencje, również połączone w wystawami, odbywają się co roku w Niećkowie w powiecie grajewskim.
Barbara Klem

czolowka_pod_tytultlumtraktorwystep_zespouladnedzieci_2

LIST OTWARTY DO ROLNIKÓW

  • Szanowni Rolnicy !

warszawiakZa kilka dni na terenie województwa podlaskiego rozpoczną się żniwa, zwieńczenie całorocznej pracy każdego rolnika. Niestety, tegoroczne zbiory mogą przebiegać w trudnych warunkach, trzeba jednak zebrać to, co ziemia urodziła. Będzie to czas ciężkiej pracy, często w spiekocie, kurzu i stresie wywołanym pogodą. Jednak każdy rolnik, obojętnie jaki będzie plon, powinien zadbać o to, aby żniwa przebiegły bezpiecznie dla niego i członków jego rodziny. W roku 2010 odnotowano ponad 30 wypadków, w których musiało interweniować pogotowie. Dwa z nich skończyły się śmiercią poszkodowanych, a kilkanaście osób zostało inwalidami. Wśród poszkodowanych było troje dzieci. Przyczyną największej liczby wypadków było przewożenie pasażerów w miejscach niebezpiecznych takich jak: przyczepy załadowane i puste, błotniki, stopnie wejściowe, czy belki maszynowe ciągników, dyszle przyczep i pomosty kombajnów. Drugą przyczyną powodującą urazy palców, dłoni i całych rąk było usuwanie awarii, zapchań, czy regulacja włączonych maszyn, szczególnie pras rolujących.
Aby uniknąć podobnych nieszczęść należy:
doprowadzić kombajny, prasy i inne maszyny używane do prac żniwnych do dobrego stanu technicznego, aby nie naprawiać ich na polu,
założyć osłony przekładni napędowych i innych części ruchomych maszyn,
zapewnić bezpieczny przejazd członków rodziny z i  na pole, na przykład samochodem osobowym lub rowerem,
zapewnić dzieciom opiekę dorosłych w domu, aby nie towarzyszyły rodzicom
w pracy na polu,
zapewnić napoje chłodzące i nakrycia głowy wszystkim pracującym na słońcu,
nie podejmować pracy po spożyciu alkoholu.
Podjęte działania zapobiegawcze pozwolą uniknąć wypadków przy pracach żniwnych
Szczególną opieką należy otoczyć dzieci i młodzież do lat 15. Jeżeli ich pomoc jest niezbędna w Państwa gospodarstwie, to tylko przy takich pracach, które mogą wykonać za względu na swoje warunki fizyczne i psychiczne. Nie powinny one samodzielnie obsługiwać ciągnika i innych maszyn rolniczych, np. kombajnu, dźwigać ciężarów i pracować na wysokości, np. przy załadunku i rozładunku słomy. Państwa dzieci jeszcze napracują się w swoim życiu.

Pamiętajcie o swoich dzieciach !

W lipcu i sierpniu pracownicy Państwowej Inspekcji Pracy odwiedzą, już po raz kolejny
w ciągu ostatnich lat  Państwa gospodarstwa. Proszę ich się nie obawiać, bo przychodzą do państwa jako doradcy mający za zadanie pomóc, doradzić i pokazać jak można poprawić bezpieczeństwo pracy w Państwa gospodarstwie. Jednocześnie zapraszamy do udziału w konkursie „Żniwa mogą być bezpieczne” , którego regulamin zamieszczamy na odwrocie.
 
Okręgowy Inspektor Pracy w Białymstoku
Dariusz Siwczyński    

Regulamin konkursu
„Żniwa mogą być bezpieczne”

1.Organizatorami konkursu są:
Państwowa Inspekcja Pracy Okręgowy Inspektorat Pracy w Białymstoku,
Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego Oddział Regionalny w Białymstoku.
2.Honorowy patronat nad konkursem objął Marszałek Województwa Podlaskiego.
3.W konkursie mogą wziąć udział rolnicy zamieszkali na  terenie województwa podlaskiego prowadzący prace żniwne, omłotowe i transportowe - płodów rolnych (słoma, ziarno, itp.).
4.Konkurs trwać będzie od momentu rozpoczęcia prac żniwnych do 25 sierpnia 2011 roku.
5.Zasady udziału w konkursie:
Rolnicy mogą zgłaszać się do organizatora konkursu pisemnie i telefonicznie (pod adresem Okręgowy Inspektorat Pracy w Białymstoku ul. Fabryczna 2,
tel. /0 85/-67-857-05, 67-857-07 i 692404023) o przeprowadzenie wizytacji prac żniwnych (sprzętem mechanicznym, zbioru słomy oraz transportu słomy i ziarna.
W czasie przeprowadzanych wizytacji prac żniwnych pracownicy OIP i KRUS proponować będą udział w konkursie.
Ocenie będzie podlegać:
stan techniczny maszyn używanych do prac,
wyposażenie maszyn w osłony części ruchomych,
wyposażenie ciągników rolniczych i kombajnów zbożowych w gaśnice, apteczkę, trójkąty ostrzegawcze itp.),
udział w pracach żniwnych dzieci i młodzieży do 15 roku życia,
przewóz osób z i na pole.
Po przeprowadzeniu wizytacji i sporządzeniu protokółu, pracownicy OIP lub
OR KRUS poinformują rolnika o jej wynikach.
Organizatorzy nagrodzą nagrodami rzeczowymi i dyplomami rolników, którzy najlepiej zorganizują prace żniwne w roku 2011. Nagrody zostaną wręczone w czasie Wojewódzkiego Święta Plonów.
Wszelkie wątpliwości rozstrzygać będzie komisja konkursowa złożona                        z przedstawicieli Okręgowego Inspektoratu Pracy w Białymstoku i Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego Oddział Regionalny w Białymstoku.
  

Zgoda buduje, niezgoda rujnuje

z_dyrektoremPodręcznikowy przykład wsi, która pod wodzą swego sołtysa potrafi sprawnie współdziałać

Wieś bez sprawnego sołtysa to jak dom bez gospodarza. Taki, hm, menager, potrafi zorganizować mieszkańców, pozyskać fundusze i odmienić oblicze sołectwa. W nagrodę mając niewiele ponad satysfakcję. Przykładem jest Stanisław Łapciuk, świeżo upieczony laureat konkursu „Sołtys Roku” z miejscowości Bagny w gm. Dąbrowa Białostocka.
Bagny to niewielka wioska położona w okolicach Suchowoli. Jak mówi pan Stanisław, pierwsza wzmianka o niej pochodzi sprzed 300 lat. W miejscowości zameldowanych jest niewiele ponad dwieście osób. To typowo rolnicza wieś. Dominuje w niej hodowla bydła mlecznego, jeden gospodarz hoduje bydło mięsne, jest tez kilku hodowców trzody chlewnej, a kilku zajmuje się uprawą brokułów.
Jedna osoba, tyle ról
Rolnikiem jest też Stanisław Łapciuk. 55-latek prowadzi niemal 20-hektarowe gospodarstwo ukierunkowane na produkcję mleka. Pracy w nim niemało, ale zawsze znajdzie się jeszcze czas na kierowanie zlewnią mleka, bycie organistą oraz w końcu -  sołtysowanie. To już druga kadencja pana Stanisława w tej roli. Sołtysem został trochę z przypadku. Poprzedni kończył już swoją działalność, trzeba było znaleźć następcę... Zawsze miał w sobie ducha działacza, więc pomyślał: „czemu nie?”
Horyzonty optymizmu
W dokumentacji, którą trzeba przesłać do konkursu „Sołtys Roku”, czytamy: „Sołectwo Bagny w przeciągu ostatnich czterech lat zrobiło ogromny skok, a nawet krok milowy, w co najważniejsze - przemyślanym i dobrze zaplanowanym kierunku."
Dobry sołtys, jak już powiedziałam, to jak dobry gospodarz, a wieś to jak dom, czy gospodarstwo - zawsze znajdzie się w niej coś do zrobienia. To trochę syzyfowa praca, bo jak jedną dziurę się załata, widać następne. Jednak bez pracy nad nią, marnieje szybko, a jej mieszkańcy wolą uciekać do miasta niż czekać na lepsze jutro. Ileż takich miejscowości widzimy na Podlasiu? Jestem pewna, że Bagien taka przyszłość nie czeka. Tu nie tylko sołtys jest przedsiębiorczy, ale jak wynika z jego słów, ludzie są zgodni i potrafią ze sobą współpracować. Poniżej lista dowodów na to.
Jak pracować to razem
Na pierwszy ogień poszło centrum wsi, które od dawna wymagało uporządkowania. Bagnianie zrobili to pracą rąk własnych, wykorzystując swój sprzęt i czas.
- Gmina dała tylko koparkę, resztę zrobiliśmy sami - mówi. - To był przykład naprawdę dobrej współpracy. U nas to tak działa.
Z centrum wsi zniknęły szpecące je i nikomu niepotrzebne zakrzaczenia, a zamiast tego powstał funkcjonalny i potrzebny parking samochodowy.
W ramach rewolucji w centrum, jeszcze w tym samym 2007 roku, został zbudowany i pięknie ogrodzony plac zabaw dla dzieci, położony tuż przy miejscowej szkole. Gmina wspomogła tę inwestycję finansowo, ale znów robocizna leżała po stronie mieszkańców wsi. Tak jak wtedy gdy nad miejscową szkołą zawisło widmo likwidacji.
Lepsza nasza niż jakakolwiek inna
Niewiele brakowało by bagieńska placówka podzieliła los wielu innych tego typu. Jednak nie mogło się tak stać w tej właśnie wsi. Gdy pojawiła się szansa, by zmienić administratora szkoły, a tym samym zapewnić jej dalsze funkcjonowanie, nikt nie miał wątpliwości, że tak trzeba. Rządy nad placówką przejęło zewnętrzne stowarzyszenie. Jednak nie na długo. Rzutcy mieszkańcy Bagien wkrótce wzięli sprawy we własne ręce i założyli własne. Dziś do jego zadań należy administrowanie szkołą, w tym m.in. organizowanie opału na zimę - część pochodzi od samych Bagnian, którzy przekazują na ten cel własne drewno.
Dzięki wspólnym działaniom 35 dzieciaków ma szkołę na miejscu i nie musi jeździć do placówki w Dąbrowie Białostockiej, oddalonej o 10 km. Za kształt funkcjonowania SP w Bagnach jej mieszkańcom przyznano zwycięstwo w konkursie „Inicjatywa Sołecka Roku”.
Ani chwili nie próżnują
Kiedy popularny stawał się temat przydomowych oczyszczalni ścieków, kto się nim zainteresował? Oczywiście sołtys Bagien. Dziś tego typu obiektów we wsi jest kilka, a każde pięknie zaaranżowane. Ciągle budowane są następne.
- Służy to ochronie środowiska, ale i samym mieszkańcom - mówi sołtys. - Dziś ci, którzy postawili na to rozwiązanie, są bardzo zadowoleni.
W Bagnach nie ma kościoła. Jednak w samym centrum funkcjonuje tu kaplica, która przed laty zbudowali oczywiście mieszkańcy wsi. Jednak zbiegiem lat uległa ona zniszczeniu. W 2009 roku wspólnymi siłami Bagnianie odnowili kaplicę, wykonując jej zewnętrzną elewację. Dziś jest prawdziwą ozdobą podsuchowolskiej wioseczki.
Nie owijaj w... folię
W 2009 r. po raz pierwszy zorganizowana została akcja, niezwykła, bo jedyna taka w woj. podlaskim. Otóż Bagnianie grupowo, zbiorowo i zgodnie zbierają wykorzystaną folię rolniczą, która następnie oddawana jest do utylizacji. W pierwszym roku, kiedy była przeprowadzana, zebrano 860 kg folii, w roku ubiegłym - 1920, a w bieżącym - 1840 kg.
- Robimy to nie tylko po to, żeby dbać o środowisko naturalne, choć wiadomo, że gdyby się tego nie zebrało, część fruwałaby po polach i to jest problem - mówi Stanisław Łapciuk. - Jest jednak i taka kwestia, że dokument potwierdzający odbiór folii przez firmę utylizacyjną może się przydać tym, którzy ubiegają się o dopłaty. W pojedynkę jest trudniej, razem już inaczej. Co roku inna osoba wiezie zużytą folię do utylizacji, a każdy otrzymuje dokument, potwierdzający zdanie odpadów.
Jak zabawa to zabawa
Bagnianie potrafią razem pracować, ale potrafią i się bawić. Pięknym wydarzeniem we wsi jest coroczny festyn. Rok rocznie odbywa się w tym samym dniu - 27 czerwca. Przesunięcia w dacie zdarzają się tu sporadycznie.
- Mamy takie cztery zasady przy organizacji tego festynu: coś dla ducha, coś dla brzucha, coś dla nóg i ucha - mówi sołtys. - I tak jest np. turniej rodzinny, dla którego wymyślamy jakieś zabawne konkurencje, takie jak np. rzut w kapeluszu, bieg w worku, przeciąganie liny. Raz nawet zmierzyliśmy się w tym przeciwko księżom i policjantom, ale zwyciężyli rzecz jasna Bagnianie. Zawsze podczas naszego festynu jest pyszne jedzenie, muzyka, tańce. Czas już zabrać się za organizowanie naszej zabawy - mówi sołtys Stanisław pod koniec naszej rozmowy. I jestem pewna, że kiedy Państwo czytacie ten artykuł, wszystko jest już zapięte na ostatni guzik.
Konkurs to satysfakcja
Wygrana w tegorocznym konkursie „Sołtys Roku” to wielka duma dla pana Stanisława i zastrzyk energii do nowych działań.
Obecnie trwa oczekiwanie na rozpoczęcie realizacji dużej inwestycji przeprowadzanej w ramach działania „Odnowa Wsi”. Dzięki pieniądzem nowe oblicze zyska centrum wsi. Mają być m.in. położone chodniki przy kościele. Jednak perełką w głowie zarówno sołtysa, jak i mieszkańców Bagien, jest planowana budowa świetlicy, w której miejsce ma znaleźć m.in.  kawiarenka internetowa. Ma być też utworzony park rodzinny, w którym, według pomysłu, każda rodzina ma posadzić swoje drzewo. Z pewnością po zakończeniu tej inwestycji, wróćmy do tej wsi, by zobaczyć efekty.
tekst. Małgorzata Sawicka
fot. Sebastian Rutkowski

z_roweremkaplica

Na solidnym podłożu

wiertnicaNie da się dobrze zaprojektować i zbudować fundamentów bez informacji, jaki jest grunt

W którym miejscu działki zaprojektować budynek, jak głęboko go posadowić i czy bez problemu można wykonać podpiwniczenie - takich m.in. informacji dostarczają o gruncie badania geotechniczne.
Zacznijmy od wyjaśnienia najprostszych kwestii. Im głębiej występuje woda na działce - tym lepiej: nie będzie bowiem problemów z budową piwnic, można będzie wybudować przydomową oczyszczalnię ścieków, mniej kosztów pochłonie wykonanie odpowiedniej izolacji przeciwwodnej itd. Ważny jest też rodzaj gruntu. Grunty organiczne oraz rozmoczone, miękkie gliny i luźne piaski nie są dobrym podłożem dla budynku. Może nam to znacznie podnieść koszty (głównie budowy fundamentów), utrudnić sam cykl budowy, skomplikować konstrukcję budynku. Pod warstwą piasku mogą ukrywać się torfy lub namuły.
Na terenie województwa podlaskiego występują holoceńskie grunty organiczne reprezentowane przez grunty próchnicze tj. namułu, torfy. Występują też plejstoceńskie grunty mineralne reprezentowane przez szeroki wachlarz piasków od pylastych po gruboziarniste oraz pospółki i żwiry. Mamy także piaski gliniaste, gliny oraz iły. Nie ma jednoznacznego podziału na grunty dobre i złe. Generalnie można przyjąć, że na terenie południowej i środkowej części województwa występują grunty spoiste wykazujące wyższy stopień zagęszczenia.
Wybierając działkę pod budowę najczęściej zwracamy uwagę na okolicę, czy nam się podoba. Sprawdzamy dokumenty, miejscowy plan zagospodarowania itp. I wyobraźmy sobie sytuację: Malownicza skarpa na tle lasu, jak by pięknie wyglądał tu nasz dom. Ale uwaga! Czy jest ona stateczna? Albo zgoła inaczej: Urokliwy zakątek, lekko obniżony i wyciszony. Wspaniale! Ale gdzie będą spływały wody opadowe po dużym deszczu? Popatrzmy na działki od innej strony.  Zbadajmy okolicę. Czy w sąsiedztwie jest np. sporo stawów, glinianek, małych jeziorek, zajrzyjmy do rowów melioracyjnych - jak wysoko stoi w nich woda, czy rowy są odpowiednio utrzymane (po co nam niespodzianki w rodzaju np. okresowych podtopień?). Zajrzyjmy też do studni gospodarskich (jeśli takie w okolicy są). Spytajmy jaki jest poziom wody w studni wiosną i jesienią, czy czasem brakuje wody, czy woda jest zdatna do picia. Mamy już pierwsze informacje o warunkach wodnych.
Popatrzmy też na drzewa i trawę - np. olchy bardzo lubią wodę i nawet, jeśli w ostatnim czasie  poziom wód gruntowych w całym terenie obniżył się, wysokie, wieloletnie drzewa świadczą o wcześniejszych dobrych warunkach do tworzenia się gruntów organicznych. Na niektórych obszarach istniejące wcześniej zagłębienia i stare np. wykopy mogły zostać dawno (lub niedawno) zasypane, zazwyczaj byle czym i wyrównane, a cały teren - zdążył zarosnąć trawą lub małymi drzewami. Dopiero po wykonaniu wykopów fundamentowych widać - co zostało przed naszymi oczami schowane pod ziemię. Zwróćmy uwagę na okoliczne domy - czy np. mają piwnice, czy ich ściany nie są spękane (szczególnie przy oknach), popytajmy okolicznych mieszkańców, czy na wiosnę nie podtapia im piwnic i garaży. Zastanówmy się też czasem przez chwilę, dlaczego akurat ta działka była wolna - skoro inne są już zabudowane? Czasem to przypadek, choćby nieuregulowane wcześniej sprawy spadkowe, ale czasem przyczyna też tkwi w gruncie.
Przysłowiowe „zaciągnięcie języka” będzie tylko potoczną opinią. Aby się w 100% upewnić co mamy na działce trzeba zlecić geologowi profesjonalne badanie gruntu.
Pod dom jednorodzinny zazwyczaj wykonuje się 3 do 4 otworów wiertniczych. Na podstawie takich badań przeprowadzonych w terenie, ewentualnie uzupełnionych badaniami laboratoryjnymi, geotechnik przygotowuje później dokumentację geotechniczną. Koszt badań dla domu jednorodzinnego nie jest stały, tak jak nie są stałe warunki gruntowe. Zazwyczaj zawiera się w przedziale 1.400-1.700 zł i zależy od ilości niezbędnych do wykonania badań (terenowych i laboratoryjnych), ich zakresu oraz wymaganego stopnia rozpoznania.
Barbara Klem
Konsultacja merytoryczna: Janusz Jancewicz, KONSTRUKTOR - firma inżynierska Białystok

Fot. Barbara Klem

Po co bada się grunt?
Janusz Jancewicz, KONSTRUKTOR - firma inżynierska Białystok
Celem badania gruntowego jest określenie właściwości (parametrów) geotechnicznych gruntów, umożliwiających prawidłowe zaprojektowanie posadowienia obiektu budowlanego, z uwzględnieniem wzajemnego oddziaływania na siebie podłoża i obiektu w czasie jego wykonywania, a następnie eksploatacja. Badania gruntów dzieli się na: polowe (terenowe) i laboratoryjne (badania próbek gruntu). Badania te są potrzebne, aby określić warunki geotechniczne, które ustalane są każdorazowo w przypadku budowy, nadbudowy, czy przebudowy obiektu budowlanego. Warunki te, określane kategoriami geotechnicznymi ustala projektant konstrukcji, który posiada stosowne uprawnienia. Projektant ustala kategorię geotechniczną w oparciu o:
- stopień złożoności warunków geotechnicznych,
- wielkość obiektu budowanego oraz jego złożoność,
- rozkład i sposób przekazywani obciążeń z konstrukcji na grunt,
- oddziaływanie podłoża na obiekt w zależności od jego sztywności i podatności podłoża,
- dodatkowe aspekty, które mogą być związane np. z agresywnym oddziaływaniem środowiska.
Badania podłoża gruntowego oraz warunki geotechniczne służą konstruktorom, aby mogli zdecydować o sposobie posadowienia fundamentów. Jednym z kryterium klasyfikacyjnym posadowiona jest sposób przekazania obciążenia z fundamentu na nośną warstwę gruntu. Rozróżnia się:
- posadowienie bezpośrednie, gdy podstawa fundamentu spoczywa bezpośrednio na nośnej warstwie gruntu,
- posadowienie pośrednie, gdzie obciążenie od budowli jest przekazywane na głęboko położoną warstwę nośną za pomocą specjalnych elementów konstrukcyjnych pogrążonych w podłożu jak np.: mikropale, pale, studnie opuszczane, ściany szczelinowe, kesony.
Rozwiązanie posadowienia musi zapewnić bezpieczeństwo i właściwe warunki użytkowania w przewidywanym czasie eksploatacji obiektu budowlanego, a także w trakcie budowy, remontów, modernizacji itp.

rysa


POL-MOT Warfama Demo Tour

rozrzutnikDwanaście pokazów na terenie całej Polski, setki rolników obecnych na każdym z nim, prezentacja maszyn do zbioru zielonek, ale nie tylko. Spotkaniem w woj. podlaskim zakończył się pierwszy POL-MOT Warfama Demo Tour.
Na miejsce imprezy w woj. podlaskim przedstawiciele firmy Birawit, dilera sprzętu m.in. Warfamy, wybrali miejscowość Boczki-Świdrowo k. Grajewa i łąkę Wiesława Cichockiego.
- To nasze pierwsze tego typu przedsięwzięcie, więc jeszcze obserwujemy i wyciągamy wnioski, by w przyszłych latach spotkania te zorganizować jeszcze lepiej - mówi Michał Stok-Stocki, POL-MOT Warfama - Uczestnicy dopisują różnie, ale średnio na każdym z nich jest ok. 80 osób.
W trakcie Demo Tour można było na własne oczy zobaczyć jak prezentowane maszyny zbierają i przetwarzają zielonkę, ale również samemu „popracować” na pokazywanym sprzęcie. Inną atrakcją pokazów była możliwość obejrzenia oraz wykonania jazdy testowej najnowszym „dzieckiem” spółki, pickupem Grand Tiger. Uczestnicy spotkania mogli  również dowiedzieć się więcej na temat bieżących działań firmy oraz porozmawiać z konstruktorami użytkowanego sprzętu.
W Boczkach-Świdrowie w „rolach głównych” wystąpiły m.in. ciągniki POL-MOT H, przyczepa dwuosiowa T670A1, ładowacze TUR, zgrabiarka Z-554, opryskiwacz polowy, rozsiewacz N-072, owijarkę samozaładowcza, rozrzutnik obornika, prasa Z-543 oraz koparka MIKRUS. W palącym słońcu zebrani rolnicy mieli okazję obejrzeć cały proces zbioru zielonki - od koszenia, po zwiezienie bel. Okoliczni gospodarze rzetelnie i z uwagą obserwowali działanie każdej maszyny i efekty pracy. Choć niektórzy ze sprzętem Warfamy mieli do czynienia już wcześniej. Tak jak np. Wojciech Sulewski z miejscowości Boczki-Świdrowo, który zajmuje się prowadzeniem 40-hektarowego gospodarstwa nastawionego na produkcję mleka. Miał okazję sprawdzić jak się sprawuje ciągnik Warfamy - jeszcze Foton (obecnie ciągniki te sprzedawane są pod nazwą POL-MOT) i docenił jego ekonomiczność oraz atrakcyjną cenę. Mieszkaniec tej samej miejscowości - Jarosław Mieczkowski, od lat jest zadowolonym posiadaczem roztrząsacza obornika marki Warfama. Oddajmy mu głos.
- To jest już mój drugi roztrząsacz tej marki - mówi właściciel niemal 30-hektarowego gospodarstwa o produkcji mieszanej. - Pierwszy kupił jeszcze mój ojciec i też był bardzo dobry, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę niską cenę. Nie bez powodu firma Warfama utrzymuje się na rynku już tyle lat.
Zapytany o stosunkowo świeży produkt Warfamy - rozrzutnik o drewnianych bortach i podłodze, Mieczkowski ocenia, że to dobry produkt, m.in. ze względu na to, że drewno jest łatwe do zabezpieczenia przed korozją, ale też łatwe do wymiany.
- Ujmując rzecz krótko: widać, że firma się stara - dodaje. - Nie spoczywa na laurach, ale ciągle wymyśla coś nowego. Ich sprzęt jest zawsze dobrze pomyślany, bardzo dobrze wykonany. Cenowo maszyny są idealne dla małych i średnich rolników.
Czerwcowy pokaz zakończył wspólny poczęstunek. Może Warfama wróci tam za rok?
tekst: Małgorzata Sawicka
fot. Tomasz Fiłończuk

belaowijarka

Skórka nie warta wyprawki

rodzinaNajwiększa polska ferma nutrii znajduje się w województwie podlaskim

Niegdyś każda kobieta marzyła, by choć raz włożyć na siebie futro z ich skórek. Najbardziej cenione były odmiany szafirowe i czarne. Posiadanie takiego cudeńka było oznaką zamożności i elegancji. Dziś o tej modzie pamiętają tylko przedstawiciele starszego pokolenia, a fermy nutrii, bo o nich mowa, likwidowane są jedna po drugiej.
Poza tymi prowadzonymi przez hobbystów, do dnia dzisiejszego uchowały się dwie hodowle nutrii prowadzone na większą skalę. Jedna w Poznaniu i druga - największa w Polsce - w Dobrzyniewie Dużym, pod Białymstokiem. Prowadzi ją niezwykły fan i wielbiciel tych zwierząt futerkowych - Jan Wojtulewicz.
A początki były takie...
Tak to często w życiu bywa, że o niezwykłych wydarzeniach, które później determinują nasze życie, decyduje przypadek. Nie spodziewał się tego kilkunastoletni Janek Wojtulewicz, ale dzień, w którym nutria spłoszona przez psy została przyniesiona do domu, przez tatę naszego bohatera, odmienił na lata jego los. Była to, co już dziś wiadomo, nutria pastelowa. A, że była to samica pan Jan dokonał rozmnożenia stada. Początki były nader skromne. Stado liczyło zaledwie 30 sztuk, ale szybko zostało powiększone. Z wynajmowanych pomieszczeń hodowca przeniósł się do własnych, dobudowywanych rok po roku. I tak przez lata powstała ferma, w której w szczytowym momencie hodowanych było ok. 5 tys. nutrii.
Nie wymagające futrzaki
To, co w nutriach jest niezwykłe i bardzo przydatne z punktu widzenia hodowcy, to łatwość ich utrzymania i odporność zwierząt na zachorowania.
- Nie potrzebują żadnych leków, nie trzeba ich szczepić, nigdy tego nie robiłem - zapewnia Jan Wojtulewicz. - Ma to oczywisty wpływ na walory zdrowotne mięsa z nutrii.
Nie wymagająca jest też dieta futrzaków.
- Bardzo lubią marchew, ziemniaki i zboże parzone, buraki pastewne, zielonkę - wyjaśnia gospodarz.
Budynki, w których przebywają nutrie, muszą mieć zamontowane kilkumetrowe kojce, w których umieszcza się tzw. rodziny. Co, jako, że jest to hodowla w systemie haremowym, oznacza samca z kilkoma samicami. Najlepiej jeśli „panie” są spokrewnione, wówczas nie przejawiają wobec siebie agresji, a w przypadku śmierci matki, pozostałe samice potrafią zająć się osieroconymi maluchami.
Nutrie dość łatwo się oswajają, nie okazują lęku wobec stałych opiekunów, podchodzą do ręki podczas karmienia. Nie są też agresywne, choć ich pazury i zęby mogą świadczyć o czymś zupełnie innym. Jedyna sytuacja, kiedy się bronią, to zabieranie młodych od matki.
Mięso w cenie, futro na półkach
W szczycie zainteresowania ferma Jana Wojtulewicza liczyła sobie 5 tys. sztuk. Z biegiem lat, kiedy słabło systematycznie zainteresowanie futrami z tych zwierząt, zmniejszała się aż do dzisiejszej postaci. Zawiodła też ostatnia ostoja futrzanej mody. Eksport skór na wschód w ostatnich latach również przestał się opłacać, ze względu na niekorzystny kurs dolara. Obecnie cena jednej skórki to ok. 18-20 zł, natomiast by ją uzyskać zwierzę trzeba hodować 18 miesięcy. To się po prostu nie opłaca.
- Dlatego doszło do sytuacji, w której role się odwróciły - mówi Wojtulewicz. - Kiedyś nutrie hodowałem głównie na skórki, a mięso sprzedawałem „przy okazji”. Teraz jest dokładnie odwrotnie. Mięso starszych sztuk sprzedaję m.in. do ogrodu zoologicznego w Warszawie i parku dzikich zwierząt w Toczydłowie, gdzie jest ono przysmakiem np. dla rysi.  Na powrót do mody na skóry nutrii nie ma raczej szans, ale widzę ciągle możliwość, by Polacy rozsmakowali się w mięsie nutrii - mówi pan Jan.
Tak, to nie żart. Mięso nutrii nie tylko nie odbiega walorami smakowymi od innych rodzajów, np. od drobiu, ale ma też inne zalety.
- Jest bardzo zdrowe, wprost idealne dla alergików - wyjaśnia gospodarz. - Jest ono lepsze od króliczego, również ze względu na to, że nutrie nie wymagają stosowania szczepień i leków.
Co prawda Polacy wciąż się na mięsie nutrii nie poznali, za to Niemcy są jego smakoszami i właśnie ten kraj jest jego głównym odbiorcą. Wojtulewicz ma na terenie gospodarstwa specjalną ubojnią. Tuszkę nutrii można kupić u niego na miejscu, by spróbować tego nietypowego przysmaku. Koszt to zaledwie 40 zł.
Bohaterki wystaw
Nutria nutrii jest nierówna. Ferma Jana Wojtulewicza, jest znana w Polsce również dzięki jego obecności na przeróżnych wystawach.
- Jeździłem przez wiele lata do Szepietowa, Poznania, mam mnóstwo pamiątek po tych czasach - dyplomów, pucharów. Był taki jeden rok, kiedy do Poznania zawiozłem pod ocenę 14 sztuk zwierząt i każda z nich otrzymała dyplom - wspomina hodowca. - Teraz, kiedy brakuje hodowców, z którymi można pokonkurować, wyjazdy na wystawy straciły sens.
Stosy papierów na dofinansowanie
Jedyne co trzyma Wojtulewicza przy nutriach to sentyment i może jeszcze dofinansowanie. Bo warto wiedzieć, że zwierzęta te objęte te są unijnym działaniem skierowanym do ochrony zagrożonych rasy zwierząt. Jeśli dofinansowanie zostanie utrzymane, w gospodarstwie zostaną też nutrie. Niestety w coraz to mniejszej ilości.
Miejsce, które pozostawia zmniejszające się stado jest zagospodarowywane. Obecnie budynki, które wcześniej zajmowały, są przeznaczone pod magazyn na ziemniaki. W planach jest również zorganizowanie przechowalni zboża.
- Przyszły takie czasy, że trzeba być elastycznym - orzeka Wojtulewicz i dodaje. - Szkoda mi tego, bo można powiedzieć, że obecnie hodowla nutrii to właściwie hobby. I na pewno tak zostanie. W całym kraju ludzie wiedzą, że zajmuje się hodowlą tych zwierząt, dzwonią, dowiadują się, kupują pojedyncze sztuki. To są pasjonaci, tak jak ja. Trudno to sobie wyobrazić, ale jeszcze kilka, no może kilkanaście lat temu, w każdym gospodarstwie trzymało się po kilka sztuk tych zwierząt. A teraz legenda odchodzi w cień.
 Małgorzata Sawicka
Fot. Sebastian Rutkowski



Do Polski nutrie zostały przywiezione z Ameryki Południowej, która jest ich ojczyzną. Początki hodowli tych futrzaków w naszej ojczyźnie sięgają lat 20. ubiegłego wieku. W szczytowym okresie koniunktury, przypadającym na lata 70. i 80. ubiegłego stulecia, produkowano w Polsce 3 mln skór, z czego 75% sprzedawano w największych domach aukcyjnych na świecie (Kopenhaga, Londyn, Lipsk, Leningrad – obecny Sankt Petersburg). Średnie ceny aukcyjne skór nutrii standard kształtowały się poziomie 10–11 USD, natomiast skór nutrii barwnych osiągały 16–20 USD za sztukę. Po roku 1990 w hodowli nutrii nastąpiła poważna degresja.
Drugim kierunkiem użytkowania nutrii jest użytkowanie mięsne. Mięso nutrii zaliczane jest do mięs dietetycznych, o wysokich walorach smakowych i odżywczych. Smakosze oceniają je na poziomie mięsa cielęcego. Charakteryzuje je duża wartość biologiczna, pod względem składu chemicznego nie ustępuje mięsu króliczemu, drobiowemu, czy cielęcinie. Ma nad nimi jedną bardzo dużą przewagę, a mianowicie cenę. Należy do najtańszych mięs oferowanych w handlu.
Źródło: Dorota Kowalska, Paweł Bielański, Stanisław Łapiński, „Nutrie - perspektywy hodowli” [w] Wiadomości Zootechniczne, R. XLVIII (2010), 1: 39-45.

bohaterdyplomyfuterkouchwyt

Ciągniki w tumanach kurzu

glowneW pierwszy weekend maja w Mikołajkach odbył się niezwykły rajd

Cztery minuty i osiem sekund. Tyle zajęło najsprawniejszemu kierowcy przejechanie 2.500 metrów ciągnikiem Farmtrac 685DT w wyścigu MoTo Majówki w Mikołajach.
Impreza, która odbyła się 1 maja, przyciągnęła rekordową ilość zarówno publiczności, jak i  uczestników zawodów. Na torze wyścigowym w Mikołajkach rywalizowały 42 załogi w zakresie rajdów samochodowych. Wśród zawodników znalazł się m.in. Xavier Panseri - francuski pilot rajdowy, który w parze z kierowcą Bryanem Bouffierem zdobył trzykrotnie tytuł Mistrza Polski w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski. Tym razem Panseri jechał z Andrzejem Królem samochodem Mitsubishi Lancer Evo X.
Niezwykłym punktem tegorocznej MoTo Majówki był wyścig ciągników marki Farmtrac (jednego ze sponsorów imprezy). I miejsce w kategorii jazdy na czas zajął 82-konny Farmtrac 685DT, z wynikiem 4 minuty i 8 sekund na dystansie 2.500 m, co daje średnią prędkość 36,3 km/h. Mając na uwadze trudność trasy, m.in. 14 zakrętów i szutrową nawierzchnię, wynik ten został uznany za imponujący.
sam
fot. Farmtrac


W pierwszy weekend maja w Mikołajkach odbył się niezwykły rajd
W tumanach kurzu
Cztery minuty i osiem sekund. Tyle zajęło przejechanie 2.500 metrów najszybszemu ciągnikowi, biorącemu udział w wyścigu w ramach MoTo Majówki w Mikołajach.
Impreza, która odbyła się 1 maja, przyciągnęła rekordową ilość zarówno publiczności, jak i  uczestników. Na torze wyścigowym w Mikołajkach rywalizowały 42 załogi w zakresie rajdów samochodowych. Wśród zawodników znalazł się m.in. Xavier Panseri - francuski pilot rajdowy, który w parze z kierowcą Bryanem Bouffierem zdobył trzykrotnie tytuł Mistrza Polski w Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. Tym razem Panseri  jechał z Andrzejem Królem samochodem Mitsubishi Lancer Evo X.
Niezwykłym punktem tegorocznej MoTo Majówki był wyścig ciągników marki Farmtrac (jednego ze sponsorów imprezy). I miejsce w kategorii jazdy na czas zajął 82-konny Farmtrac 685DT, z wynikiem 4 minuty i 8 sekund na dystansie 2.500 m, co daje średnią prędkość 36,3 km/h. Mając na uwadze trudność trasy, między innymi 14 zakrętów i szutrową nawierzchnię, wynik ten został uznany za imponujący.
sam
fot. Farmtrac

DSC_0227DSC_0379

Mamy mistrza!

gratulacjeI po raz kolejny z finału Agroligii, który odbył się 17 maja, podlascy rolnicy i firma wrócili utytułowani

Ważne jest, by promować osiągnięcia rolnictwa i przemysłu rolno-spożywczego poprzez pokazanie sukcesów i ludzi, którzy są ich autorami, bo nic tak nie zachęca do dalszego wysiłku jak smak sukcesu - mówił podczas wręczenia nagród w finale Agroligii 2010 Bronisław Komorowski, prezydent RP. Z Warszawy, z Pałacu Prezydenckiego, zachęceni do dalszego wysiłku wrócili m.in.
Krystyna i Zdzisław oraz Katarzyna i Tomasz Kraszewscy z m. Dąbrowa Łazy, nowi wicemistrzowie krajowi konkursu oraz Sergiusz Martyniuk, prezes firmy Pronar z Narwi, który otrzymał tytuł mistrza.
Rok rocznie Ośrodki Doradztwa Rolniczego typują najlepsze w poszczególnych regionach gospodarstwa i firmy. Po wizytacjach komisji, wybierani są liderzy w skali województwa. Ci z kolei biorą udział w finale. Tym razem już osiemnastym.
Mistrzami krajowymi w kategorii „rolnicy" zostali Maria i Szczepan Będzikowscy z Zakrzewka (woj. mazowieckie), prowadzący wraz z rodziną gospodarstwo specjalizujące się w chowie bydła mlecznego i produkcji drobiu.
Reprezentanci woj. podlaskiego - Krystyna i Zdzisław oraz Katarzyna i Tomasz Kraszewscy otrzymali tytuł wicemistrza krajowego (wraz z właścicielami 5 innych gospodarstw). Choć prowadzone przez Kraszewskich gospodarstwo jest dobrze znane, przypominamy: ma powierzchnię 130 ha. Głównym kierunkiem jest produkcja mleka, pozyskiwanego od 145 sztuk krów mlecznych utrzymywanych w dwóch oborach wolnostanowiskowych. Stado podstawowe stanowią krowy rasy czerwono białej z dolewem rasy hf.  Gospodarze utrzymują też 15 sztuk bydła rasy polskiej czerwonej, na które otrzymują dofinansowanie w ramach programów rolnośrodowiskowych.
W kategorii „firmy" mistrzem krajowym została spółka Pronar z Narwi - największy w kraju producent ciągników i maszyn rolniczych. Przedsiębiorstwo rozpoczęło swoją działalność w 1989 roku. W początkowym okresie zajmowała się głównie eksportem artykułów rolno-spożywczych do krajów byłego Związku Radzieckiego. Następnie zaczęła montaż białoruskich ciągników MTZ-80 z podzespołów sprowadzanych z Mińskiej Fabryki Traktorów. Importowane zespoły i części zastępowano produkowanymi w kraju, a dotychczasowy montaż przeobraził się w produkcję, która prowadzona jest obecnie w kilku fabrykach zlokalizowanych w województwie podlaskim między innymi w Narwi, Strabli i Narewce. Planowane jest otwarcie kolejnych zakładów wyspecjalizowanych w konkretnym segmencie maszyn.
Gratulujemy!
mb
fot. Pronar, Tomasz Fiłończuk

przemowarolnicy

Ooo, daj mi… Lepszy start

grzegorz

Wielka gala w Zespole Szkół    Rolniczych w Sokółce podsumowała projekt unijny

Blisko co piąty uczeń Zespołu Szkół Rolniczych w Sokółce mógł w minionym roku szkolnym wzbogacać swoją wiedzę dzięki finansom Unii Europejskiej w ramach Projektu „Lepszy start naszą szansą”. Jego efekty przedstawiono podczas podsumowującej gali, która odbyła się 9 czerwca br.
We wrześniu zeszłego roku w ZSR im. mjra Henryka Dobrzańskiego w Sokółce ruszył Projekt Operacyjny Kapitał Ludzki. Priorytet IX Rozwój Wykształcenia i Kompetencji w Regionach, Działanie 9.2. Podniesienie Atrakcyjności i Jakości Szkolnictwa Zawodowego, a jego tytuł brzmiał: Lepszy start naszą szansą. Objęto nim uczniów technikum z profili: rolnictwo, hotelarstwo oraz technik – organizator usług gastronomicznych. Łącznie było to 80 osób, na 480 uczęszczających do placówki.
- Stawiamy na rozwój kształcenia zawodowego - mówiła Anna Dorota Ciulko, dyrektor ZSR w Sokółce. - Pieniądze uzyskane z EFS wpłynęły na uatrakcyjnienie zajęć i zdobycie nowych umiejętności, co w przyszłości - mam nadzieję -  przełoży się na liczbę uczniów chcących zdobyć zawód. Dzięki zrealizowanym zadaniom uczniowie mieli możliwość zdobycia nowych kwalifikacji. Zawody technik hotelarstwa i technik organizacji usług gastronomicznych nie są dziś odległe od rolnictwa. Wręcz przeciwnie, są bardzo z nim związane - przydają się w prowadzeniu gospodarstw agroturystycznych.
Następnie już sami uczniowie przedstawili działania, jakie zrealizowali w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. A mnóstwo tego się nazbierało przez dziesięć miesięcy nauki. Zaczęło się od jesiennej wycieczki na tagi Agro-Show do Bednar koło Poznania. Później rozpoczęły się wielogodzinne kursy nauki języków obcych: angielskiego i niemieckiego, kurs elektronicznej ewidencji gospodarstwa rolnego, kurs operatora kombajnów zbożowych. Było też coś dla kelnerów: kurs kelner-barman z praktykami w znanych i cenionych podlaskich restauracjach, kurs kucharza, kurs dekoratorski. Całość zakończyła wycieczka do stadniny koni w Janowie Podlaskim. Z ankiet, które musieli wypełnić uczestnicy programu, wynika, że aż 97% z nich uważa, iż uzyskali umiejętności, które przydadzą się im w pracy zawodowej.
Podczas uroczystości młodzież otrzymała zaświadczenia i certyfikaty, w międzyczasie niektórzy popisywali się nabytymi zdolnościami i przygotowywali pięknie wyglądające i tak samo dobrze smakujące potrawy. Serdeczne słowa i gratulacje skierował do młodzieży i nauczycieli Mieczysław Baszko, wicemarszałek Województwa Podlaskiego.
- Cieszcie się kochana młodzieży, że macie takich nauczycieli, którzy poświęcają czas, abyście mogli korzystać z pieniędzy, które daje Unia – mówił. - A wierzcie mi, że nie zawsze jest łatwo je wziąć.
- Rzeczywiście wymaga to wielu formalności i zaangażowania – ocenia Andrzej Szumiło, szkolny koordynator projektu. – Ale skoro można i inni wykorzystują, to dlaczego nam miałoby się nam nie udać. Spróbowaliśmy i udało się.
Wartość projektu wyniosła ponad 90 tys. zł, z czego ponad 76 tys. zł stanowiło dofinansowanie unijne. Młodzież doskonale rozumie rangę przedsięwzięcia.
- Kończę technikum rolnicze i przejmuję po rodzicach gospodarstwo nastawione na produkcję bydła mięsnego. Kurs kombajnisty, który ukończyłem w szkole bardzo mi się przyda – opowiada poważnie młody rolnik Jacek Acewicz z miejscowości Zwierżany, gm Sidra. – Kurs jest konieczny, zrobienie go prywatnie dużo kosztuje, a tu było za darmo w ramach nauki szkolnej, dobrze że tak można.
Z dumą swoje zaświadczenie prezentuje Tomasz Szoda, również absolwent technikum, ale specjalność hotelarska.
- W szkole nacisk jest kładziony bardziej na teorię, a podczas kursu miałam okazję pracować z doświadczonymi zawodowo osobami, w ten sposób poznaje się zawód od strony praktycznej - ocenia.
Uczniowie potrafią i poważnie podejść do tematu nauki i Programu, choć równie dobrze wychodzi im żartowanie z tematu rolnictwa. Szkolne koło kabaretowe przygotowało zabawne scenki, jak to Ślimak nie chciał sprzedać ziemi Niemocom, czy też o rolniku, który został sam w dolinie (czytaj: na wsi), bo inni wyjechali do miasta. Na zakończenie części artystycznej już cała sala wraz z młodzieżą śpiewała słowa „o daj mi lepszy start” do melodii znanej piosenki „Tekst” kabaretu Ani Mru Mru. A później... Było już tylko pysznie! Wszyscy mogli skosztować pyszności własnoręcznie przygotowanych przez młodzież. Aż szkoda było psuć układu na talerzach…

Barbara Klem

Fot. Barbara Klem

dziewczyny salaczesc_artstyczna


Brojler nie broi

P4100062 TEMAT Z JAJEM: Skąd się biorą kurczaki na naszych stołach?

Przebywają w gospodarstwie zaledwie ponad 40 dni. W tym czasie brojlery, bo o nich mowa, głównie jedzą i śpią. Po tym czasie dorosłe sztuki są sprzedawane, a ich miejsce zajmują śliczne żółciutkie jednodniówki i cała zabawa zaczyna się od nowa.
Zbliżające się Święta Wielkanocne bardzo nas zainspirowały, postanowiliśmy więc sprawdzić dokładnie wszystko co się da, a co ma związek z jajkami i kurczakami wszelkiej maści. Ja na celownik wzięłam brojlery. W tym celu udałam się do podbiałostockiej miejscowości Lewickie, w którym Małgorzata Chwieduk wraz z rodziną prowadzi gospodarstwo ukierunkowane na produkcję brojlerów.
Taki mały przypadek
Historia tego gospodarstwa sięga początku lat 70-tych, kiedy to rodzice pani Małgorzaty, można rzec, ni z gruszki, ni z pietruszki, postanowili nabyć ziemię w Lewickich i postawili dwa kurniki. Namówił ich kolega, ale wcale nie na hodowlę brojlerów. Państwo Sidorczuk postawili na kaczki - przynajmniej przez kilka lat. Nie mieli w tym względzie żadnego doświadczenia, żadnych tradycji rodzinnych. Aż bierze podziw.
Pierwszy kurnik ma powierzchnię 840 mkw., drugi - 700 mkw., trzeci natomiast - dostawiony w 1977 r. - ok. 1.000 mkw. Kaczki bytowały w gospodarstwie zimową porą, latem ich miejsce zajmowały gęsi. Na początku, jak wspomina pani Alicja Sidorczuk, mama pani Małgorzaty, małe ilości (po kilkaset sztuk), potem po parę tysięcy.
Inne czasy, ale czy lepsze?
- Jednak czas nieubłaganie mijał, a sił nie przybywało - mówi pani Alicja. - Tymczasem hodowla kaczek i gęsi to raczej ciężki kawałek chleba, więc postanowiliśmy się „przestawić”. Tym razem postawiliśmy na kury nioski i produkcję jaj konsumpcyjnych. Była to produkcja masowa, ale można by rzecz, że właściwie ekologiczna. Nie z zamierzenia, ale pasza była zdrowsza, patki miały więcej przestrzeni. Jednak produkcja jaj to spory obowiązek, trzeba było kilka razy dziennie zaglądać do kurnika i podbierać kury - po kilka tysięcy jajek...
To były inne czasy. Jajka były zakontraktowane, pasze też. Rozliczać się trzeba było z każdego kilograma jajek, jak również ze zużytej paszy. Przy hodowli gęsi, z każdej sztuki trzeba było oddać kilka gramów pierza, w przeciwnym razie rolnicy byli obarczani karami. Jednak nie można było rozwinąć hodowli na wysoką skalę, bo takie były zasady. Funkcjonowały limity zakupu piskląt. I jak mówi Alicja Sidorczuk, może i obowiązków było więcej, ale wolny rynek przyniósł jedną negatywną wartość - mało stabilne ceny. A taka huśtawka nie sprzyja bezpieczeństwu produkcji. Zdarzały się nawet przypadki, że kurczaki sprzedawane były poniżej poniesionych na ich wyhodowanie nakładów.
Po kilku latach takiej produkcji jaj w systemie ściółkowym, nastąpiła kolejna zmiana, tym razem o tyle trwała, że trwa do dziś. W gospodarstwie pojawiły się brojlery.
- Lubię te zwierzęta, są spokojne, łagodne i co tu dużo mówić... ładne - ocenia pani Małgorzata.
Naturalna eliminacja
Nasze przyszłe „drobiowe posiłki” pojawiają się w gospodarstwie jako jednodniowe żółte kulki, cieszące oko i pięcioletnią Julię, córkę pani Małgorzaty. Szybko jednak z tych maleństw wyrastają kilkukilogramowe kurczaki. Cały cykl zajmuje 42-45 dni. W nieco ponad 6 tygodni maleńkie kurczęta stają się dorosłymi kilkukilogramowymi kurczakami. Ptaki nie robią nic innego, jak na zmianę: jedzą, piją i śpią. Jednorazowo do kurnika w Lewickich trafia 20 tysięcy kurczaków. Trzecia doba pokazuje, jaki tym razem był to zakup. Wtedy właśnie jest najwięcej upadków co słabszych zwierząt. Wiele zależy od tego, jaka partia właśnie trafiła do kurników. Zdarza się, że w ciągu jednej dobry umiera nawet 500 piskląt. Kolejna taka tura eliminacyjna zdarza się wówczas, gdy ptaki są już dorosłe. Intensywne karmienie sprawia, że często nie wytrzymuje serce, a ptaki stają się ofiarami zawałów. Jednak to nie jest tak, że się je do czegokolwiek zmusza.
- Te ptaki są do tego po prostu stworzone - mówi pani Małgorzata. - Nioski chcą znieść jak najszybciej jajko, a brojlery chcą... jeść.
Jak podkreślają hodowcy, to wdzięczne zajęcie, ale i ryzykowne. Tu nigdy nie ma gwarancji cen, które są mało stabilne. A środki do produkcji do najtańszych nie należą. Szczególnie po kieszeniach uderzają stawki za pasze.
Coraz drożej produkować
- W tym roku cena tony paszy wynosi 1.500 zł - mówi pani Alicja. - Podczas gdy przed rokiem za tę samą ilość płaciliśmy 1.000 zł. To 50-procentowa zwyżka. VAT na ten produkt z 3 wzrósł do 8%. Dlatego uważamy, że ceny drobiu w sklepach są nieco za niskie, w stosunku do tego, jak zmieniają się koszty jego produkcji.
Dużą część dochodów z hodowli pochłania też woda. Dziennie bowiem stado wypija 5-6 tys. litrów. I jeszcze prąd, który w ostatnim czasie podrożał. A jak wiadomo kurczaki potrzebują sztucznego światła w określonym porządku. Co to za porządek? A dokładnie to, że brojlery na jedną dobę mają potrzebę i obowiązek, by przespać dokładnie dziewięć godzin, ale nie na raz. O tym decyduje tzw. program świetlny, dostosowany do wieku i wagi brojlerów. Jak to wygląda w praktyce? Nastawione zegary sterują włączaniem i wyłączaniem światła. Np. o godz. 20 w kurniku zalegają egipskie ciemności - na trzy godziny. Po nich następuje pięciogodzinny „dzień”, by następnie znów przyszedł czas odpoczynku. I tak dalej...
I nie jest już niestety tak, że pieniądze za sprzedane kurczaki natychmiast trafiają na konta rolników. Długie terminy płatności są przekleństwem wszystkich prowadzących działalność na własny rachunek, w tym również i hodowców brojlerów.
fot. i tekst: Małgorzata Sawicka

P4100063P4100066

Wstrząśnięte i wymieszane

avant

Wiedza jest niezbędna by   przygotować dobry TMR. Jednak nie mniej ważne jest czym zrobimy taką paszę

W otoczce mroźnego wiatru i resztek śniegu, które okolice Suwałk zdobią dłużej niż inne części naszego województwa, 25 marca w miejscowości Wysokie (gm. Wiżajny) odbył się pokaz maszyn do przygotowania TMR-u. Licznie zgromadzeni rolnicy mieli okazję obejrzeć pracę wozu paszowego marki Kuhn, ciągnika Valtra oraz ładowarki Avant.

Pokaz, który zgromadził kilkudziesięciu rolników odbył się w gospodarstwie Sławomira Stasińskiego. Właściciel zajmuje się produkcją mleka. Jego stado liczy 42 sztuki. Całe gospodarstwo ukierunkowane jest pod produkcję mleka. A więc jego użytkowy areał o powierzchni 32 ha przeznaczony jest w głównej mierze pod zasiew traw i kukurydzy. Dzięki temu pasze dla krów pochodzą niemal w całości z produkcji własnej, tylko niewielka ich część jest dokupowana.

Pokaz, który został przygotowany przez POM Augustów, dystrybutora takich marek jak np: Valtra i Kuhn oraz przez Avant Polska, producenta ładowarek czołowych miał na celu m.in. pokazanie jak sprawnie przygotować TMR. Tak więc na placu przed oborą można było zobaczyć ciągnik Valtry pochodzący z serii N. O maszynie współpracującej podczas pokazu z wozem paszowym opowiedział przedstawiciel firmy Agco, dystrybutora ciągników marki Valtra. Ciągniki te, wyposażone w silniki SisuDiesel, to produkty fińskie, produkowane w czterech seriach o łącznym zakresie mocy 74-370 KM. Seria A tworzona jest przez maszyny o mocy 74-101 KM, wymieniona już seria N to ciągnik o mocy 101 KM. Traktory charakteryzujące się mocą 133-210 KM to seria T. Ostatnią - serię S - tworzą największe maszyny o mocy 250-370 KM.

Co niezwykłe, Valtra proponuje swoim klientom czynny udział w tworzeniu ciągnika. Oczywiście można kupić „zwykłą” standardową maszynę, ale istnieje również możliwość stworzenia małego arcydzieła sztuki. Na zamówienie klienta producent jest w stanie zrobić z maszyną praktycznie wszystko. Dotyczy to nie tylko niestandardowego wyposażenia ciągnika, ale również strony wizualnej sprzętu. Jeśli tylko ktoś wymyśli sobie ciągnik w kwiatki, łatki, czy inne esy-floresy - nie ma najmniejszego problemu. Jeśli ktoś wymarzy sobie maszynę z wygrawerowanym własnym nazwiskiem - proszę bardzo.

Prezentowaną Valtrę z serii N sprzęgnięto z 8-metrowym wozem paszowym marki Kuhn, francuskiego producenta maszyn, największego w zakresie wytwarzania urządzeń zaczepianych. Rocznie fabryki Kuhn-a opuszcza ok. 60 tys. maszyn.

- Prezentowany wóz paszowy, służący do przygotowania TMR-u charakteryzuje się m.in. bardzo mocną konstrukcją - wyjaśniał zgromadzonym rolnikom Jacek Rutkowski, regionalny kierownik sprzedaży marki Kuhn. - Stal, z jakiej zrobiona jest maszyna jest bardzo mocna, dno i ściany zbiornika mają grubość 6 mm. W środku znajduje się tzw. ślimak - 15-milimetrowy z gruboziarnistej stali.

Wóz ma wielkość 8 m, ale można go rozbudować do 10 lub 12 m. W standardzie jest wyposażony w wagę z wyświetlaczem. Prezentowany model był wyposażony w wysyp z jednej strony, ale wedle życzenia rolnika może być wyposażony w obustronny. Jego zapotrzebowanie mocy na wałek wynosi 60 KM.

Rolnicy zgromadzeni na pokazie byli wyraźnie zainteresowani wozem. Tuż po krótkiej prezentacji „posypały się” pytania do przedstawiciela marki Kuhn. Jedno z nich dotyczyło wymaganej szerokości korytarza paszowego.

- Szerokość całej maszyny to 2,35 m, ale do tego gabarytu trzeba doliczyć przestrzeń niezbędną na wał paszy (jakieś 80-90 cm) - wyjaśniał Rutkowski.

Co prawda prezentowany wóz paszowy nie jest własnością właściciela gospodarstwa, ale pan Sławomir przymierza się już do zakupu. Planuje go jesienią, aczkolwiek wiele zależy od otrzymania dofinansowania, o które wystąpił. Jak mówi, jeśli dojdzie do finalizacji zakupu, będzie to na pewno maszyna marki Kuhn.

- Posiadam już kilka maszyn tej marki i na tej podstawie mogę śmiało powiedzieć, że mam do niej zaufanie - mówi rolnik, który osobiście zaprezentował możliwości trzeciej maszyny tego pokazu - ładowarki Avant.

Ta mała zwinna maszyna „pochodzi” z Finlandii, a pokaz odbywał się w okolicach Suwałk, uważanych za nasz podlaski biegun zimna (zaręczam, że słusznie). Stasiński, właściciel ładowarki podkreślał, że ta analogia była jednym z czynników decydujących o zakupie.

Za pomocą tej maszyny do wozu trafiła kiszonka z kukurydzy. Prezentowany model pochodzi z serii 500 (poza nią jest seria 200, 300, 400, 500, 600). Wszystkie są wyposażone w silniki Kubota.

- To, co wyróżnia nasze ładowarki to bogata oferta narzędzi wymiennych, jest ich ponad 100 - wyjaśniał Marek Landwójtowicz, przedstawiciel handlowy marki Avant. - Masa tego modelu to ok. 100, udźwig - 800 kg, potrafi podnieść ładunek na wysokość 2,8 m.

Sławomir Stasiński jest użytkownikiem ładowarki od ok. 2 lat. dlaczego wybrał właśnie te markę?

- To dobry wybór, maszyna sprawdza się, nie popsuła się dotychczas, jest stabilna - mówi rolnik. - Widać wyraźnie na jakim terenie pracuję, ładowarka musi pokonywać nie tylko równą powierzchnią podwórka, ale zabierana jest na pole i muszę podkreślić, że nie zdarzył się ani jeden moment, bym poczuł się zagrożony i była możliwość, żeby maszyna się wywróciła.

Stasiński wśród zalet ładowarki wymienia również brak problemów z odpalaniem jej zimą, masywność konstrukcji oraz odpowiednie rozłożenie ciężaru, które pozwala na bezpieczny transport dużych ciężarów, jak choćby bel ważących nawet 700 kg.

Rolnicy, których do gospodarstwa w m. Wysokie przyciągnął pokaz z uwagą oglądali proces przygotowania TMR, chętnie zadawali pytania. Czy w tym gronie znajdą się nowi nabywcy prezentowanych maszyn?

tekst: Małgorzata Sawicka
fot. Sebastian Rutkowski

TMR (total mixed ration) to mieszanina pasz objętościowych i treściwych z dodatkiem składników witaminowo-mineralnych. Każda porcja takiej paszy jest właściwie zbilansowana - zawiera odpowiednie proporcje poszczególnych elementów oraz posiada wymaganą strukturę, dzięki czemu zapewnia właściwe funkcjonowanie żwacza. Wszystkie składniki takiej paszy są wymieszane, a krowa nie ma wyboru i możliwości, by wybierać jeden ulubiony, więc proporcje dostarczanych w ten sposób składników są jak najbardziej optymalne. Krowy pobierają więcej takiej paszy, a co za tym idzie produkują więcej mleka.

roolniikmielenie

Jesteś tutaj: Strona główna