Podlaskie AGRO

Aktualności

Rzeczpospolita babska


Anna Choińska, wychowana w B-stoku, szczęście znalazła na wsi.

Mieszkasz na wsi i marzysz o przeprowadzce do miasta? Dobrze się zastanów!


Trzy kobiety. Trzy wychowane w mieście. Każda z nich związała swoje życie z rolnikiem, a decyzja ta odmieniała je na zawsze. I wszystkie jednym głosem mówią, że innego życia sobie nie wyobrażają. Czym panie urzekła wieś?

Agnieszka Jarmocik

Miłość do Mirosława okazała się kluczem do wielkiej mlecznej przygody w życiu Agnieszki Jarmocik. Od tej znajomości wszystko się zaczęło. I prężnie rozwija się do dzisiaj. Od momentu kiedy ostatni raz gościliśmy panią Agnieszkę na łamach Podlaskiego AGRO minęły cztery lata, ale jej zapał i zawzięcie w dążeniu do wyznaczonych celów ani trochę nie przygasły.

Historia z wsią pani Agnieszki zaczęła się w zasadzie wraz z wizją życia u boku poznanego rolnika – Mirosława. Gospodarstwo, które pan Mirosław przejął po rodzicach w 1993r. liczyło wówczas zaledwie 11 ha. W gospodarstwie było kilka krówek, świnek, kurek - wszystkiego po trochu. Wówczas za namową pani Agnieszki, małżeństwo nastawiło się na gospodarstwo mleczne. Już w 2001r. byli w posiadaniu 80 krów i nowej obory. Wraz z zakupem nowych ciągników i maszyn gospodarstwo rosło w siłę. Wraz z nim pasja i zainteresowanie pani Agnieszki. Największą nagrodą za jej ciężką pracę były efekty. Namacalne i widzialne gołym okiem. W niespełna dwa lata powstała druga obora. Dzisiaj ich gospodarstwo to 500 ha ziemi i ok. 300 sztuk bydła mlecznego. Trzeba też przypomnieć, że z zawodu nasza bohaterka jest pielęgniarką. I właśnie z pracy w tym zawodzie zrezygnowała na rzecz pracy w gospodarstwie.

- Nie zawsze było kolorowo. Na wszystko trzeba było ciężko pracować, często wyrzekając się wielu przyjemności - mówi nasza bohaterka.

Pani Agnieszka na początku swojej przygody z wsią sama jeździła ciągnikiem. Nie stroniła od żadnych, nawet najcięższych zajęć. Na dzień dzisiejszy zajmuje się pilotowaniem pracowników, całą „papierologią” i obserwacją stada.

- Nawet najlepiej skomputeryzowany system nie jest w stanie zastąpić obserwacji człowieka - mówi.

Coraz większe stado, to coraz większa odpowiedzialność. Pomimo wielu obowiązków, związanych zarówno z prowadzeniem gospodarstwa, jak i wychowywaniem trójki dzieci, Agnieszka Jarmocik znajduje też czas dla siebie. Ale przede wszystkim dla swoich pociech, dzięki pracownikom, którzy w każdych zajęciach mogą małżeństwo zastąpić. W weekendy aktywnie spędzają czas na basenie bądź poddają się zakupowemu szaleństwu. Nasza bohaterka, obok pracy z krówkami, które z czasem wydają się jej coraz bardziej fascynujące, bardzo lubi pracę z ludźmi. Kontakt z żywieniowcami, przedstawicielami handlowymi sprawia jej dużą przyjemność. Jak sama zauważa – żeby być dobrym rolnikiem samo doświadczenie nie wystarczy, trzeba jeszcze mieć wiedzę, wykształcenie. Najstarszy z trójki pociech, 14-letni syn pani Agnieszki interesuje się mechanizacją i poważnie bierze pod uwagę możliwość przejęcia gospodarstwa po rodzicach.

- Dzisiaj to już jest zupełnie inna praca niż wtedy, gdy zaczynaliśmy z mężem – wspomina pani Agnieszka.

Od trzech lat bazują na tej samej ilości krów, uczą się ich profilaktyki i ewentualnego leczenia. Wieś się zmienia w zatrważającym tempie, ale pani Agnieszka dotrzymuje kroku tym zmianom. Wspólnie z mężem orientują się w najnowszych technologiach i śledzą specjalistyczną prasę.

W tym roku cała rodzina wyjechała na pierwszą wspólną 7-dniową wycieczkę. Pani Agnieszka na samo wspomnienie radośnie się uśmiecha. Ta radość jest o tyle większa, że małżeństwo nie miało podróży poślubnej. Więc na taki czas spędzony całą rodzina, poza domem czekała z utęsknieniem.

Bożena Matys

Bożena Matys od kilkunastu lat zamieszkuje z rodziną w miejscowości Rumejki. Wychowywała się w Białymstoku. Co więc przygnało ja na wieś? Przypadek, zrządzenie losu - można by powiedzieć. Choć nie do końca. Bo losy pani Bożeny ze wsią były związane jeszcze wcześniej. Korzenie jej rodziny związane są z Klewinowem, czyli nomen omen, wsią położoną nieopodal Rumejek. Tam mieszkali jej dziadkowie, dopiero rodzice pozostawili wieś i przenieśli się do stolicy województwa. Ale pani Bożena rok rocznie była wysyłana na wieś na wakacje. I zawsze się jej tam czas spędzany bardzo podobał. Choć pewnie wówczas nie mogła się domyślać, że los tak pokieruje jej życiem, że jako dorosła kobieta zamieszka całkiem niedaleko od miejsca, gdzie spędzała miłe dziecięce chwile.

Kilka lat później pani Bożena, pracująca w jednym z zakładów odzieżowych, została poproszona by być starszą na ślubie koleżanki z pracy. Starszy zawrócił pani Bożenie w głowie i zanim się obejrzała, została jego żoną i zamieszkała w jego rodzinnych Rumejkach. I tak żyje tu od 16 lat.

- Zawsze marzyłam o własnym domu i tu to marzenie się spełniło - podkreśla. - Mam tu mnóstwo przestrzeni, świeże zdrowe powietrze i wielką satysfakcję, bo na wsi jak nigdzie indziej, można poczuć jaka to radość budować wszystko od podstaw, od małego ziarenka.

Tuż po ślubie, jeszcze przez kilka lat, pani Bożena próbowała łączyć swoje obowiązki z pracą w mieście, ale na dłuższą metę się nie dało. Dziś mówi, że jedyny minus jej miejsca zamieszkania, to odległość od kina na przykład. Każdy taki wyjazd to wyprawa.

- Nie można wmawiać innym, że praca na wsi należy do lekkich, bo tak nie jest - mówi. - Ale jej ogromnym plusem jest to, że jak się nie ma ochoty, to można z nią poczekać, odłożyć na bok. Nie tak jak pracę na etacie, do której trzeba iść i już. Decyzja o tym, gdzie mieszkać musi być indywidualna, ja podjęłam swoją i jestem zadowolona.

Doceniali ją i mieszkańcy Rumejek, którzy panią Bożenę wybrali na swego sołtysa.

Anna Choińska

Jak często zdarza się taki zbieg okoliczności, że nie znający się wcześniej drużbowie, zakochują się w sobie? Niby rzadko. A tu przedstawiamy Państwo drugą już taką historię i to w jednym artykule. Widocznie kawalerowie z Rumejek mają w sobie nieodparty urok osobisty.

Anna Choińska wychowywała się w Białymstoku, na Wygodzie. Po szkole rozpoczęła pracę w fabryce dywanów. I też, podobnie, jak pani Bożena, została poproszona przez koleżankę na starszą. Jej towarzyszem był Bogdan Choiński, który tak ją urzekł, że została jego żoną i dla niego zostawiła miasto.

- To nie była żadna trudna decyzja - opowiada pani Ania. - Ja zawsze miałam coś takiego w sobie, że kochałam wieś i marzyłam żeby wieść na niej życie.

Rozstanie z miastem, w tym przypadku nie było natychmiastowe Po urodzeniu dzieci, pani Ania wróciła jeszcze na trzy lata do pracy, ale okres ten nie wspomina najlepiej.

- Można powiedzieć, że to była mordęga - wyjaśnia. - Rano jechałam do pracy, a wiadomo, że po powrocie, zawsze czekały na mnie obowiązki i domowe i „polowe”. Do tego dzieci były małe. W końcu podjęłam decyzję, że nie ma co dłużej się męczyć. W pracy były redukcje etatów, zgłosiłam się na ochotnika i muszę powiedzieć, że to była bardzo dobra decyzja.

Pani Ania, razem z mężem prowadzą 50-hektarowe gospodarstwo. Pracy tu rzecz jasna nie brakuje, ale...

- Poza okresem prac sezonowych, zajęta jestem tylko rano, a później mam czas dla siebie, jestem panią swego czasu, nikt nade mną nie chucha. Mam ochotę - pracuję w ogródku, nie mam, to czytam sobie gazetę - mówi.

Tak, bywają dni, kiedy jest naprawdę ciężko. Choć, jak podkreśla pani Ania, to, co jest dzisiaj nijak nie można porównać do pierwszych lat jej życia na wsi.

- Teraz są udogodnienia, maszyny, mechanizacja - wyjaśnia. - Kiedy zamieszkałam w Rumejkach tak nie było. Większość rzeczy robiło się ręcznie.

Pani Anna jest niezwykle energiczną osobą, wyprawa do miasta to dla niej żaden problem.

- No bo niby jaki to kłopot? - mówi. - Teraz kiedy przez wieś przebiega linia komunikacji miejskiej? A jak nie, to zawsze syn, czy mąż mogą mnie zawieźć. My zresztą jako rodzina często wyjeżdżamy.

Uważa się, że prowadzenie gospodarstwa, w którym hoduje się krowy mleczne to uwiązanie, ale zwyczaje rodziny Choińskich, temu zaprzeczają. Oczywiście, że zwierząt nie zostawi się samym sobie, ale są sąsiedzi, rodzina, oni zawsze pomogą.

- Więcej, obcy lepiej dopilnuje wszystkiego niż my sami, bo się bardziej stara - żartuje pani Ania. - Bardzo lubię aktywnie spędzać czas, mam tu grono koleżanek, często się spotykamy, jeździmy rowerami, robimy grilla. Ale uwielbiam też te chwile, gdy wieczorem robię sobie kawę i mogę usiąść w altance, posłuchać śpiewu ptaków. W mieście na to szans by nie było.

tekst: Małgorzata Sawicka, Weronika Dojlida

Fot: M.Sawicka, A.Niczyporuk


Agnieszka Jarmocik wraz z mężem prowadzi 500-hektarowe gospodarstwo

Bożena Matys- sołtys Rumejek
Jesteś tutaj: Strona główna Artykuły Aktualności Rzeczpospolita babska