Aktualności
Skórka nie warta wyprawki
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 8609
Największa polska ferma nutrii znajduje się w województwie podlaskim
Niegdyś każda kobieta marzyła, by choć raz włożyć na siebie futro z ich skórek. Najbardziej cenione były odmiany szafirowe i czarne. Posiadanie takiego cudeńka było oznaką zamożności i elegancji. Dziś o tej modzie pamiętają tylko przedstawiciele starszego pokolenia, a fermy nutrii, bo o nich mowa, likwidowane są jedna po drugiej.
Poza tymi prowadzonymi przez hobbystów, do dnia dzisiejszego uchowały się dwie hodowle nutrii prowadzone na większą skalę. Jedna w Poznaniu i druga - największa w Polsce - w Dobrzyniewie Dużym, pod Białymstokiem. Prowadzi ją niezwykły fan i wielbiciel tych zwierząt futerkowych - Jan Wojtulewicz.
A początki były takie...
Tak to często w życiu bywa, że o niezwykłych wydarzeniach, które później determinują nasze życie, decyduje przypadek. Nie spodziewał się tego kilkunastoletni Janek Wojtulewicz, ale dzień, w którym nutria spłoszona przez psy została przyniesiona do domu, przez tatę naszego bohatera, odmienił na lata jego los. Była to, co już dziś wiadomo, nutria pastelowa. A, że była to samica pan Jan dokonał rozmnożenia stada. Początki były nader skromne. Stado liczyło zaledwie 30 sztuk, ale szybko zostało powiększone. Z wynajmowanych pomieszczeń hodowca przeniósł się do własnych, dobudowywanych rok po roku. I tak przez lata powstała ferma, w której w szczytowym momencie hodowanych było ok. 5 tys. nutrii.
Nie wymagające futrzaki
To, co w nutriach jest niezwykłe i bardzo przydatne z punktu widzenia hodowcy, to łatwość ich utrzymania i odporność zwierząt na zachorowania.
- Nie potrzebują żadnych leków, nie trzeba ich szczepić, nigdy tego nie robiłem - zapewnia Jan Wojtulewicz. - Ma to oczywisty wpływ na walory zdrowotne mięsa z nutrii.
Nie wymagająca jest też dieta futrzaków.
- Bardzo lubią marchew, ziemniaki i zboże parzone, buraki pastewne, zielonkę - wyjaśnia gospodarz.
Budynki, w których przebywają nutrie, muszą mieć zamontowane kilkumetrowe kojce, w których umieszcza się tzw. rodziny. Co, jako, że jest to hodowla w systemie haremowym, oznacza samca z kilkoma samicami. Najlepiej jeśli „panie” są spokrewnione, wówczas nie przejawiają wobec siebie agresji, a w przypadku śmierci matki, pozostałe samice potrafią zająć się osieroconymi maluchami.
Nutrie dość łatwo się oswajają, nie okazują lęku wobec stałych opiekunów, podchodzą do ręki podczas karmienia. Nie są też agresywne, choć ich pazury i zęby mogą świadczyć o czymś zupełnie innym. Jedyna sytuacja, kiedy się bronią, to zabieranie młodych od matki.
Mięso w cenie, futro na półkach
W szczycie zainteresowania ferma Jana Wojtulewicza liczyła sobie 5 tys. sztuk. Z biegiem lat, kiedy słabło systematycznie zainteresowanie futrami z tych zwierząt, zmniejszała się aż do dzisiejszej postaci. Zawiodła też ostatnia ostoja futrzanej mody. Eksport skór na wschód w ostatnich latach również przestał się opłacać, ze względu na niekorzystny kurs dolara. Obecnie cena jednej skórki to ok. 18-20 zł, natomiast by ją uzyskać zwierzę trzeba hodować 18 miesięcy. To się po prostu nie opłaca.
- Dlatego doszło do sytuacji, w której role się odwróciły - mówi Wojtulewicz. - Kiedyś nutrie hodowałem głównie na skórki, a mięso sprzedawałem „przy okazji”. Teraz jest dokładnie odwrotnie. Mięso starszych sztuk sprzedaję m.in. do ogrodu zoologicznego w Warszawie i parku dzikich zwierząt w Toczydłowie, gdzie jest ono przysmakiem np. dla rysi. Na powrót do mody na skóry nutrii nie ma raczej szans, ale widzę ciągle możliwość, by Polacy rozsmakowali się w mięsie nutrii - mówi pan Jan.
Tak, to nie żart. Mięso nutrii nie tylko nie odbiega walorami smakowymi od innych rodzajów, np. od drobiu, ale ma też inne zalety.
- Jest bardzo zdrowe, wprost idealne dla alergików - wyjaśnia gospodarz. - Jest ono lepsze od króliczego, również ze względu na to, że nutrie nie wymagają stosowania szczepień i leków.
Co prawda Polacy wciąż się na mięsie nutrii nie poznali, za to Niemcy są jego smakoszami i właśnie ten kraj jest jego głównym odbiorcą. Wojtulewicz ma na terenie gospodarstwa specjalną ubojnią. Tuszkę nutrii można kupić u niego na miejscu, by spróbować tego nietypowego przysmaku. Koszt to zaledwie 40 zł.
Bohaterki wystaw
Nutria nutrii jest nierówna. Ferma Jana Wojtulewicza, jest znana w Polsce również dzięki jego obecności na przeróżnych wystawach.
- Jeździłem przez wiele lata do Szepietowa, Poznania, mam mnóstwo pamiątek po tych czasach - dyplomów, pucharów. Był taki jeden rok, kiedy do Poznania zawiozłem pod ocenę 14 sztuk zwierząt i każda z nich otrzymała dyplom - wspomina hodowca. - Teraz, kiedy brakuje hodowców, z którymi można pokonkurować, wyjazdy na wystawy straciły sens.
Stosy papierów na dofinansowanie
Jedyne co trzyma Wojtulewicza przy nutriach to sentyment i może jeszcze dofinansowanie. Bo warto wiedzieć, że zwierzęta te objęte te są unijnym działaniem skierowanym do ochrony zagrożonych rasy zwierząt. Jeśli dofinansowanie zostanie utrzymane, w gospodarstwie zostaną też nutrie. Niestety w coraz to mniejszej ilości.
Miejsce, które pozostawia zmniejszające się stado jest zagospodarowywane. Obecnie budynki, które wcześniej zajmowały, są przeznaczone pod magazyn na ziemniaki. W planach jest również zorganizowanie przechowalni zboża.
- Przyszły takie czasy, że trzeba być elastycznym - orzeka Wojtulewicz i dodaje. - Szkoda mi tego, bo można powiedzieć, że obecnie hodowla nutrii to właściwie hobby. I na pewno tak zostanie. W całym kraju ludzie wiedzą, że zajmuje się hodowlą tych zwierząt, dzwonią, dowiadują się, kupują pojedyncze sztuki. To są pasjonaci, tak jak ja. Trudno to sobie wyobrazić, ale jeszcze kilka, no może kilkanaście lat temu, w każdym gospodarstwie trzymało się po kilka sztuk tych zwierząt. A teraz legenda odchodzi w cień.
Małgorzata Sawicka
Fot. Sebastian Rutkowski
Do Polski nutrie zostały przywiezione z Ameryki Południowej, która jest ich ojczyzną. Początki hodowli tych futrzaków w naszej ojczyźnie sięgają lat 20. ubiegłego wieku. W szczytowym okresie koniunktury, przypadającym na lata 70. i 80. ubiegłego stulecia, produkowano w Polsce 3 mln skór, z czego 75% sprzedawano w największych domach aukcyjnych na świecie (Kopenhaga, Londyn, Lipsk, Leningrad – obecny Sankt Petersburg). Średnie ceny aukcyjne skór nutrii standard kształtowały się poziomie 10–11 USD, natomiast skór nutrii barwnych osiągały 16–20 USD za sztukę. Po roku 1990 w hodowli nutrii nastąpiła poważna degresja.
Drugim kierunkiem użytkowania nutrii jest użytkowanie mięsne. Mięso nutrii zaliczane jest do mięs dietetycznych, o wysokich walorach smakowych i odżywczych. Smakosze oceniają je na poziomie mięsa cielęcego. Charakteryzuje je duża wartość biologiczna, pod względem składu chemicznego nie ustępuje mięsu króliczemu, drobiowemu, czy cielęcinie. Ma nad nimi jedną bardzo dużą przewagę, a mianowicie cenę. Należy do najtańszych mięs oferowanych w handlu.
Źródło: Dorota Kowalska, Paweł Bielański, Stanisław Łapiński, „Nutrie - perspektywy hodowli” [w] Wiadomości Zootechniczne, R. XLVIII (2010), 1: 39-45.
Ciągniki w tumanach kurzu
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 1434
W pierwszy weekend maja w Mikołajkach odbył się niezwykły rajd
Cztery minuty i osiem sekund. Tyle zajęło najsprawniejszemu kierowcy przejechanie 2.500 metrów ciągnikiem Farmtrac 685DT w wyścigu MoTo Majówki w Mikołajach.
Impreza, która odbyła się 1 maja, przyciągnęła rekordową ilość zarówno publiczności, jak i uczestników zawodów. Na torze wyścigowym w Mikołajkach rywalizowały 42 załogi w zakresie rajdów samochodowych. Wśród zawodników znalazł się m.in. Xavier Panseri - francuski pilot rajdowy, który w parze z kierowcą Bryanem Bouffierem zdobył trzykrotnie tytuł Mistrza Polski w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski. Tym razem Panseri jechał z Andrzejem Królem samochodem Mitsubishi Lancer Evo X.
Niezwykłym punktem tegorocznej MoTo Majówki był wyścig ciągników marki Farmtrac (jednego ze sponsorów imprezy). I miejsce w kategorii jazdy na czas zajął 82-konny Farmtrac 685DT, z wynikiem 4 minuty i 8 sekund na dystansie 2.500 m, co daje średnią prędkość 36,3 km/h. Mając na uwadze trudność trasy, m.in. 14 zakrętów i szutrową nawierzchnię, wynik ten został uznany za imponujący.
sam
fot. Farmtrac
W pierwszy weekend maja w Mikołajkach odbył się niezwykły rajd
W tumanach kurzu
Cztery minuty i osiem sekund. Tyle zajęło przejechanie 2.500 metrów najszybszemu ciągnikowi, biorącemu udział w wyścigu w ramach MoTo Majówki w Mikołajach.
Impreza, która odbyła się 1 maja, przyciągnęła rekordową ilość zarówno publiczności, jak i uczestników. Na torze wyścigowym w Mikołajkach rywalizowały 42 załogi w zakresie rajdów samochodowych. Wśród zawodników znalazł się m.in. Xavier Panseri - francuski pilot rajdowy, który w parze z kierowcą Bryanem Bouffierem zdobył trzykrotnie tytuł Mistrza Polski w Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. Tym razem Panseri jechał z Andrzejem Królem samochodem Mitsubishi Lancer Evo X.
Niezwykłym punktem tegorocznej MoTo Majówki był wyścig ciągników marki Farmtrac (jednego ze sponsorów imprezy). I miejsce w kategorii jazdy na czas zajął 82-konny Farmtrac 685DT, z wynikiem 4 minuty i 8 sekund na dystansie 2.500 m, co daje średnią prędkość 36,3 km/h. Mając na uwadze trudność trasy, między innymi 14 zakrętów i szutrową nawierzchnię, wynik ten został uznany za imponujący.
sam
fot. Farmtrac
Mamy mistrza!
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 1367
I po raz kolejny z finału Agroligii, który odbył się 17 maja, podlascy rolnicy i firma wrócili utytułowani
Ważne jest, by promować osiągnięcia rolnictwa i przemysłu rolno-spożywczego poprzez pokazanie sukcesów i ludzi, którzy są ich autorami, bo nic tak nie zachęca do dalszego wysiłku jak smak sukcesu - mówił podczas wręczenia nagród w finale Agroligii 2010 Bronisław Komorowski, prezydent RP. Z Warszawy, z Pałacu Prezydenckiego, zachęceni do dalszego wysiłku wrócili m.in.
Krystyna i Zdzisław oraz Katarzyna i Tomasz Kraszewscy z m. Dąbrowa Łazy, nowi wicemistrzowie krajowi konkursu oraz Sergiusz Martyniuk, prezes firmy Pronar z Narwi, który otrzymał tytuł mistrza.
Rok rocznie Ośrodki Doradztwa Rolniczego typują najlepsze w poszczególnych regionach gospodarstwa i firmy. Po wizytacjach komisji, wybierani są liderzy w skali województwa. Ci z kolei biorą udział w finale. Tym razem już osiemnastym.
Mistrzami krajowymi w kategorii „rolnicy" zostali Maria i Szczepan Będzikowscy z Zakrzewka (woj. mazowieckie), prowadzący wraz z rodziną gospodarstwo specjalizujące się w chowie bydła mlecznego i produkcji drobiu.
Reprezentanci woj. podlaskiego - Krystyna i Zdzisław oraz Katarzyna i Tomasz Kraszewscy otrzymali tytuł wicemistrza krajowego (wraz z właścicielami 5 innych gospodarstw). Choć prowadzone przez Kraszewskich gospodarstwo jest dobrze znane, przypominamy: ma powierzchnię 130 ha. Głównym kierunkiem jest produkcja mleka, pozyskiwanego od 145 sztuk krów mlecznych utrzymywanych w dwóch oborach wolnostanowiskowych. Stado podstawowe stanowią krowy rasy czerwono białej z dolewem rasy hf. Gospodarze utrzymują też 15 sztuk bydła rasy polskiej czerwonej, na które otrzymują dofinansowanie w ramach programów rolnośrodowiskowych.
W kategorii „firmy" mistrzem krajowym została spółka Pronar z Narwi - największy w kraju producent ciągników i maszyn rolniczych. Przedsiębiorstwo rozpoczęło swoją działalność w 1989 roku. W początkowym okresie zajmowała się głównie eksportem artykułów rolno-spożywczych do krajów byłego Związku Radzieckiego. Następnie zaczęła montaż białoruskich ciągników MTZ-80 z podzespołów sprowadzanych z Mińskiej Fabryki Traktorów. Importowane zespoły i części zastępowano produkowanymi w kraju, a dotychczasowy montaż przeobraził się w produkcję, która prowadzona jest obecnie w kilku fabrykach zlokalizowanych w województwie podlaskim między innymi w Narwi, Strabli i Narewce. Planowane jest otwarcie kolejnych zakładów wyspecjalizowanych w konkretnym segmencie maszyn.
Gratulujemy!
mb
fot. Pronar, Tomasz Fiłończuk
Ooo, daj mi… Lepszy start
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 1372
Wielka gala w Zespole Szkół Rolniczych w Sokółce podsumowała projekt unijny
Blisko co piąty uczeń Zespołu Szkół Rolniczych w Sokółce mógł w minionym roku szkolnym wzbogacać swoją wiedzę dzięki finansom Unii Europejskiej w ramach Projektu „Lepszy start naszą szansą”. Jego efekty przedstawiono podczas podsumowującej gali, która odbyła się 9 czerwca br.
We wrześniu zeszłego roku w ZSR im. mjra Henryka Dobrzańskiego w Sokółce ruszył Projekt Operacyjny Kapitał Ludzki. Priorytet IX Rozwój Wykształcenia i Kompetencji w Regionach, Działanie 9.2. Podniesienie Atrakcyjności i Jakości Szkolnictwa Zawodowego, a jego tytuł brzmiał: Lepszy start naszą szansą. Objęto nim uczniów technikum z profili: rolnictwo, hotelarstwo oraz technik – organizator usług gastronomicznych. Łącznie było to 80 osób, na 480 uczęszczających do placówki.
- Stawiamy na rozwój kształcenia zawodowego - mówiła Anna Dorota Ciulko, dyrektor ZSR w Sokółce. - Pieniądze uzyskane z EFS wpłynęły na uatrakcyjnienie zajęć i zdobycie nowych umiejętności, co w przyszłości - mam nadzieję - przełoży się na liczbę uczniów chcących zdobyć zawód. Dzięki zrealizowanym zadaniom uczniowie mieli możliwość zdobycia nowych kwalifikacji. Zawody technik hotelarstwa i technik organizacji usług gastronomicznych nie są dziś odległe od rolnictwa. Wręcz przeciwnie, są bardzo z nim związane - przydają się w prowadzeniu gospodarstw agroturystycznych.
Następnie już sami uczniowie przedstawili działania, jakie zrealizowali w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. A mnóstwo tego się nazbierało przez dziesięć miesięcy nauki. Zaczęło się od jesiennej wycieczki na tagi Agro-Show do Bednar koło Poznania. Później rozpoczęły się wielogodzinne kursy nauki języków obcych: angielskiego i niemieckiego, kurs elektronicznej ewidencji gospodarstwa rolnego, kurs operatora kombajnów zbożowych. Było też coś dla kelnerów: kurs kelner-barman z praktykami w znanych i cenionych podlaskich restauracjach, kurs kucharza, kurs dekoratorski. Całość zakończyła wycieczka do stadniny koni w Janowie Podlaskim. Z ankiet, które musieli wypełnić uczestnicy programu, wynika, że aż 97% z nich uważa, iż uzyskali umiejętności, które przydadzą się im w pracy zawodowej.
Podczas uroczystości młodzież otrzymała zaświadczenia i certyfikaty, w międzyczasie niektórzy popisywali się nabytymi zdolnościami i przygotowywali pięknie wyglądające i tak samo dobrze smakujące potrawy. Serdeczne słowa i gratulacje skierował do młodzieży i nauczycieli Mieczysław Baszko, wicemarszałek Województwa Podlaskiego.
- Cieszcie się kochana młodzieży, że macie takich nauczycieli, którzy poświęcają czas, abyście mogli korzystać z pieniędzy, które daje Unia – mówił. - A wierzcie mi, że nie zawsze jest łatwo je wziąć.
- Rzeczywiście wymaga to wielu formalności i zaangażowania – ocenia Andrzej Szumiło, szkolny koordynator projektu. – Ale skoro można i inni wykorzystują, to dlaczego nam miałoby się nam nie udać. Spróbowaliśmy i udało się.
Wartość projektu wyniosła ponad 90 tys. zł, z czego ponad 76 tys. zł stanowiło dofinansowanie unijne. Młodzież doskonale rozumie rangę przedsięwzięcia.
- Kończę technikum rolnicze i przejmuję po rodzicach gospodarstwo nastawione na produkcję bydła mięsnego. Kurs kombajnisty, który ukończyłem w szkole bardzo mi się przyda – opowiada poważnie młody rolnik Jacek Acewicz z miejscowości Zwierżany, gm Sidra. – Kurs jest konieczny, zrobienie go prywatnie dużo kosztuje, a tu było za darmo w ramach nauki szkolnej, dobrze że tak można.
Z dumą swoje zaświadczenie prezentuje Tomasz Szoda, również absolwent technikum, ale specjalność hotelarska.
- W szkole nacisk jest kładziony bardziej na teorię, a podczas kursu miałam okazję pracować z doświadczonymi zawodowo osobami, w ten sposób poznaje się zawód od strony praktycznej - ocenia.
Uczniowie potrafią i poważnie podejść do tematu nauki i Programu, choć równie dobrze wychodzi im żartowanie z tematu rolnictwa. Szkolne koło kabaretowe przygotowało zabawne scenki, jak to Ślimak nie chciał sprzedać ziemi Niemocom, czy też o rolniku, który został sam w dolinie (czytaj: na wsi), bo inni wyjechali do miasta. Na zakończenie części artystycznej już cała sala wraz z młodzieżą śpiewała słowa „o daj mi lepszy start” do melodii znanej piosenki „Tekst” kabaretu Ani Mru Mru. A później... Było już tylko pysznie! Wszyscy mogli skosztować pyszności własnoręcznie przygotowanych przez młodzież. Aż szkoda było psuć układu na talerzach…
Barbara Klem
Fot. Barbara Klem
Brojler nie broi
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 2629
TEMAT Z JAJEM: Skąd się biorą kurczaki na naszych stołach?
Przebywają w gospodarstwie zaledwie ponad 40 dni. W tym czasie brojlery, bo o nich mowa, głównie jedzą i śpią. Po tym czasie dorosłe sztuki są sprzedawane, a ich miejsce zajmują śliczne żółciutkie jednodniówki i cała zabawa zaczyna się od nowa.
Zbliżające się Święta Wielkanocne bardzo nas zainspirowały, postanowiliśmy więc sprawdzić dokładnie wszystko co się da, a co ma związek z jajkami i kurczakami wszelkiej maści. Ja na celownik wzięłam brojlery. W tym celu udałam się do podbiałostockiej miejscowości Lewickie, w którym Małgorzata Chwieduk wraz z rodziną prowadzi gospodarstwo ukierunkowane na produkcję brojlerów.
Taki mały przypadek
Historia tego gospodarstwa sięga początku lat 70-tych, kiedy to rodzice pani Małgorzaty, można rzec, ni z gruszki, ni z pietruszki, postanowili nabyć ziemię w Lewickich i postawili dwa kurniki. Namówił ich kolega, ale wcale nie na hodowlę brojlerów. Państwo Sidorczuk postawili na kaczki - przynajmniej przez kilka lat. Nie mieli w tym względzie żadnego doświadczenia, żadnych tradycji rodzinnych. Aż bierze podziw.
Pierwszy kurnik ma powierzchnię 840 mkw., drugi - 700 mkw., trzeci natomiast - dostawiony w 1977 r. - ok. 1.000 mkw. Kaczki bytowały w gospodarstwie zimową porą, latem ich miejsce zajmowały gęsi. Na początku, jak wspomina pani Alicja Sidorczuk, mama pani Małgorzaty, małe ilości (po kilkaset sztuk), potem po parę tysięcy.
Inne czasy, ale czy lepsze?
- Jednak czas nieubłaganie mijał, a sił nie przybywało - mówi pani Alicja. - Tymczasem hodowla kaczek i gęsi to raczej ciężki kawałek chleba, więc postanowiliśmy się „przestawić”. Tym razem postawiliśmy na kury nioski i produkcję jaj konsumpcyjnych. Była to produkcja masowa, ale można by rzecz, że właściwie ekologiczna. Nie z zamierzenia, ale pasza była zdrowsza, patki miały więcej przestrzeni. Jednak produkcja jaj to spory obowiązek, trzeba było kilka razy dziennie zaglądać do kurnika i podbierać kury - po kilka tysięcy jajek...
To były inne czasy. Jajka były zakontraktowane, pasze też. Rozliczać się trzeba było z każdego kilograma jajek, jak również ze zużytej paszy. Przy hodowli gęsi, z każdej sztuki trzeba było oddać kilka gramów pierza, w przeciwnym razie rolnicy byli obarczani karami. Jednak nie można było rozwinąć hodowli na wysoką skalę, bo takie były zasady. Funkcjonowały limity zakupu piskląt. I jak mówi Alicja Sidorczuk, może i obowiązków było więcej, ale wolny rynek przyniósł jedną negatywną wartość - mało stabilne ceny. A taka huśtawka nie sprzyja bezpieczeństwu produkcji. Zdarzały się nawet przypadki, że kurczaki sprzedawane były poniżej poniesionych na ich wyhodowanie nakładów.
Po kilku latach takiej produkcji jaj w systemie ściółkowym, nastąpiła kolejna zmiana, tym razem o tyle trwała, że trwa do dziś. W gospodarstwie pojawiły się brojlery.
- Lubię te zwierzęta, są spokojne, łagodne i co tu dużo mówić... ładne - ocenia pani Małgorzata.
Naturalna eliminacja
Nasze przyszłe „drobiowe posiłki” pojawiają się w gospodarstwie jako jednodniowe żółte kulki, cieszące oko i pięcioletnią Julię, córkę pani Małgorzaty. Szybko jednak z tych maleństw wyrastają kilkukilogramowe kurczaki. Cały cykl zajmuje 42-45 dni. W nieco ponad 6 tygodni maleńkie kurczęta stają się dorosłymi kilkukilogramowymi kurczakami. Ptaki nie robią nic innego, jak na zmianę: jedzą, piją i śpią. Jednorazowo do kurnika w Lewickich trafia 20 tysięcy kurczaków. Trzecia doba pokazuje, jaki tym razem był to zakup. Wtedy właśnie jest najwięcej upadków co słabszych zwierząt. Wiele zależy od tego, jaka partia właśnie trafiła do kurników. Zdarza się, że w ciągu jednej dobry umiera nawet 500 piskląt. Kolejna taka tura eliminacyjna zdarza się wówczas, gdy ptaki są już dorosłe. Intensywne karmienie sprawia, że często nie wytrzymuje serce, a ptaki stają się ofiarami zawałów. Jednak to nie jest tak, że się je do czegokolwiek zmusza.
- Te ptaki są do tego po prostu stworzone - mówi pani Małgorzata. - Nioski chcą znieść jak najszybciej jajko, a brojlery chcą... jeść.
Jak podkreślają hodowcy, to wdzięczne zajęcie, ale i ryzykowne. Tu nigdy nie ma gwarancji cen, które są mało stabilne. A środki do produkcji do najtańszych nie należą. Szczególnie po kieszeniach uderzają stawki za pasze.
Coraz drożej produkować
- W tym roku cena tony paszy wynosi 1.500 zł - mówi pani Alicja. - Podczas gdy przed rokiem za tę samą ilość płaciliśmy 1.000 zł. To 50-procentowa zwyżka. VAT na ten produkt z 3 wzrósł do 8%. Dlatego uważamy, że ceny drobiu w sklepach są nieco za niskie, w stosunku do tego, jak zmieniają się koszty jego produkcji.
Dużą część dochodów z hodowli pochłania też woda. Dziennie bowiem stado wypija 5-6 tys. litrów. I jeszcze prąd, który w ostatnim czasie podrożał. A jak wiadomo kurczaki potrzebują sztucznego światła w określonym porządku. Co to za porządek? A dokładnie to, że brojlery na jedną dobę mają potrzebę i obowiązek, by przespać dokładnie dziewięć godzin, ale nie na raz. O tym decyduje tzw. program świetlny, dostosowany do wieku i wagi brojlerów. Jak to wygląda w praktyce? Nastawione zegary sterują włączaniem i wyłączaniem światła. Np. o godz. 20 w kurniku zalegają egipskie ciemności - na trzy godziny. Po nich następuje pięciogodzinny „dzień”, by następnie znów przyszedł czas odpoczynku. I tak dalej...
I nie jest już niestety tak, że pieniądze za sprzedane kurczaki natychmiast trafiają na konta rolników. Długie terminy płatności są przekleństwem wszystkich prowadzących działalność na własny rachunek, w tym również i hodowców brojlerów.
fot. i tekst: Małgorzata Sawicka