Aktualności
Róże Podlasia
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 2178
Mają więcej witaminy niż pomarańcza, zawierają dużo wapnia, potasu i żelaza – brokuły. Jak się je uprawia i czy zajęcie to jest opłacalne?
Są róże herbaciane, czerwone, bezkolcowe, pnące, rabatowe. Są i takie do zjedzenia, czyli brokuły. Plantacje tych ostatnich coraz częściej zajmują podlaskie pola.
W niewielkiej wiosce Bagny gościliśmy całkiem niedawno - jej sołtys otrzymał w ogólnopolskim konkursie tytuł „Sołtysa Roku”. Tym razem do sioła ściągnęli nas zamieszkujący tam plantatorzy brokułów, którzy opowiedzieli nam o tym jak wygląda uprawa i zbiór tego smakowitego warzywa.
W Bagnach uprawą brokułów zajmują się czterej plantatorzy. Pierwszy z nich – Stanisław Lulewicz – obecnie jest już na rencie strukturalnej, a schedę po ojcu przejął syn. Jednak pan Stanisław spotkał się z nami, by opowiedzieć jak zaczęła się jego przygoda z zielonymi różami i jak zaraził tym zajęciem pozostałych sąsiadów.
- Zaczęło się przypadkowo – rozpoczyna swoją opowieść. - Sześć lat temu zajmowałem się uprawą truskawek, miałem tego 3 hektary. Owoce sprzedawałem chłodni w Sokółce. Jednak jak wiadomo uprawa truskawek to kapryśna sprawa. Cena, a więc i zarobek, zależy od wielu czynników. I jednego roku można na nich zarobić, a kolejnego stracić.
Za podszeptami szefa sokólskiej firmy pan Stanisław zainteresował się więc uprawą brokułów. O zajęciu tym nie miał zielonego (!) pojęcia. Za źródło wiedzy posłużyła podarowana książka. Pierwsze sadzonki rosły na polu, było trochę nerwów i nieprzespanych nocy, ale w czasie pierwszego zbioru okazało się, że się wszystko udało. Po zdobyciu pierwszych szlifów i wiary, że z brokułami jest łatwiej i bezpieczniej niż z truskawkami, pan Stanisław zaczął namawiać sąsiadów by sami spróbowali.
Jako pierwszy dał się namówić Mieczysław Sawośko, dyrektor miejscowej szkoły podstawowej. Jego plantacja rozciąga się na 4 hektarach.
- Więcej uprawiać nie mogę, ze względu na pracę – mówi. - Wcześniej na tej powierzchni uprawiałem zboże. I w zasadzie wiele się nie zmieniło. Ponieważ uprawiam brokuły po zbiorze roślin ozimych. I mam z tego wiele korzyści. Bo warzywo to znakomicie wpływa na stan gleby – użyźnia je, poprawia pH. W płodozmianie jest znakomite. Moja wiedza dotycząca uprawy brokułów, podobnie jak kolegi, pochodziła z książki i z tych doświadczeń, które on już zdobył. Udaje się, ale to nie jest tak, że nie popełniamy błędów. Jednak z roku na rok radzimy sobie coraz lepiej.
Danuta i Grzegorz Kiersnowscy w tym roku po raz pierwszy zbierają owoce swojej pracy. Brokułami obsadzili 3 hektary.
- Namówił nas syn, kształcący się w kierunku rolniczym – mówi pan Grzegorz. - Trudno jeszcze ocenić jakie będą zyski z tego przedsięwzięcia. W końcu to nasz pierwszy zbiór. Niestety fakty są takie, że koszty produkcji rosną, a ceny w zasadzie od lat się nie zmieniają. A producent jest na szarym końcu łańcuszka zysków. I tak w sklepie płaci się po kilka złotych za różę, a my w przeliczeniu otrzymujemy za nią ok. 20 groszy. Cena za kilogram różyczek wynosi ok. 1,60 – 1,70 zł.
Najmłodszy stażem plantator – Mieczysław Łazuk w momencie przygotowywania tego materiału wciąż czekał na swój pierwszy zbiór brokułów. I znów, podobnie jak w pozostałych przypadkach, pomysł zaszczepili sąsiedzi.
- Na razie wszystko wygląda dobrze – mówi. - Choć przyznaję, że mam za sobą parę nieprzespanych nocy. Bo wiadomo wkład w uprawę był niemały: nawozy, opryski, sadzonki, a niewiele trzeba, by stracić zbiory – wystarczy choćby grad.
Pan Mieczysław zasadził brokuły na 2 hektarach, ale deklaruje, że jak się wszystko powiedzie, w kolejnych latach jego plantacja zwiększy swoje rozmiary.
Wszyscy czterej „brokułowi” plantatorzy dzielą ze sobą radości i troski prowadzenia tej dość nietypowej uprawy. Najmniejszy problem jest z sadzonkami, które produkują we własnym zakresie, co wcale oznacza, że nic nie kosztują. Do właściwej i zyskownej uprawy jest też potrzebna gleba odpowiedniego gatunku – 3- i 4-ej klasy. Poniżej tego poziomu róże nie są zbyt dorodne.
Są trzy terminy sadzenia brokułów. Pierwszy przypadka na okres 15-16 maja, drugi to koniec maja/początek czerwca. Trzeci termin przypada miesiąc później, ostatni raz brokuły sadzi się do 15 lipca. Po co taka różnorodność?
- Te dwa tygodnie rozbieżności wynikają z tego, że należy utrzymać ciągłość zbioru – wyjaśnia Mieczysław Sawośko. - Brokuły rosną bardzo szybko, kiedy są dojrzałe, ma się około 3 dni na zbiór. Gdyby wszystkie dojrzewały w tym samym czasie, trudno byłoby je zebrać z pola i przerobić.
Obowiązkowo pola, na których sadzi się brokuły są pod opieką Stacji Chemiczno-Rolniczej, której pracownicy corocznie badają stan gleby i opracowują dawki nawozowe.
W wyniku tych badań wszyscy plantatorzy stosują obornik, wapń oraz kilkakrotnie, w stosownych dawkach: nawozy fosforowe, potasowe i azotowe.
Wegetacja roślin trwa 70-80 dni. Choć i w tym zakresie potrafią zrobić niespodzianki. Na przykład w tym roku wegetacja „skróciła się” do 60 dni ze względu na dużą wilgotność i sprzyjające temperatury.
Brokuły same nie wyrosną. Jak każde inne rośliny są zagłuszane przez chwasty, z tą różnicą, że nie ma żadnych środków chemicznych, którymi można by było z nimi zawalczyć. Pozostają metody mechaniczne. Na szczęście w zakresie szkodników w sukurs rolnikom idą pestycydy. Co atakuje brokuły? To tzw. pchełka, mszyca, bielinek kapustnik i brunatnica.
Dojrzałe brokuły wycinane są ręcznie i ładowane na przyczepy. W tym zakresie innowację wprowadził Stanisław Lulewicz, który wymyślił i sam skonstruował taśmę, która usprawnia załadunek przyczepy. Takie róże są już gotowe do sprzedaży. Jednak rolnicy z Bagien sprzedają je w drobniejszych kawałkach – tzw. różyczkach. Dzięki temu otrzymują wyższe stawki, a praca przy warzywach jest szansą na zarobek dla mieszkańców wsi.
Tekst: Małgorzata Sawicka
fot. Sebastian Rutkowski/Archiwum
They are the champions
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 1725
Rozstrzygnięto wojewódzki etap konkursu Agroliga `2011
Lata ciężkiej pracy poprzedzają ten jeden dzień, w którym na głowę rolników i firm związanych z agrobiznesem sypią się laury, puchary i nagrody. Jednak ten jeden dzień staje się motywacją do dalszych działań i podejmowania kolejnych wyzwań. Właśnie dlatego, co podkreślają laureaci różnorakich konkursów, warto brać w nich udział.
7 lipca 2011r. w Podlaskim Urzędzie Wojewódzkim odbył się finał podlaskiej Agroligii. Na uroczystej gali zgromadzeni goście mieli okazję poznać mistrzów – najlepszych gospodarzy i najlepsze firmy w województwie podlaskim. Zostali nimi Jolanta i Adam Kochańscy z miejscowości Jasionóweczka w gm. Jasionówka w kategorii rolnicy oraz firma Trans-Rol Grażyny i Andrzeja Remisiewicz z miejscowości Kruszewo Wypychy w gm. Sokoły w kategorii firma.
Państwo Kochańscy gospodarują na 92 ha. Dominującym kierunkiem w ich gospodarstwie jest chów trzody chlewnej w cyklu zamkniętym. Stado reprodukcyjne liczy 120 loch, a produkcja towarowa to 2.400 tuczników w roku. Dzięki zastosowaniu w żywieniu mieszanek pełno porcjowych sporządzanych ze zbóż własnej produkcji, nie są narażeni na skoki cen pasz. Ponadto Kochańscy zajmują się działalnością agroturystyczną, ale znani są przede wszystkim ze swojego zaangażowania społecznego. Pan Adam to radny powiatu monieckiego, wcześniej gminy Jasionówka. Jest również członkiem Stowarzyszenia Ziemi Jasionowskiej Pro Bogoryja i wiceprezesem grupy producenckiej Rol-Tucz.
Mistrz w kategorii firma: Trans-Rol Grażyny i Andrzeja Remisiewicz rozpoczął swoją działalność w 1994 r. W ciągu kilkunastu lat działalności firma zdołała nawiązać współpracę z najbardziej cenionymi producentami z branży nawozowej, budowlanej i paszowej oferując swoim klientom coraz szerszy asortyment.
Smak sukcesu każdy lubi, ale jaka jest jego cena? O to zapytaliśmy Andrzeja Remisiewicza:
- Otrzymanie tytułu Mistrza to zwieńczenie 17 lat ciężkiej pracy pełnej wyrzeczeń – podkreślił. - Firma moja powstała na bazie gospodarstwa rolnego, jak zwykle początki były bardzo trudne. Stały rozwój podlaskich gospodarstw, spowodował, że handel stał się dominującą pozycją prowadzonej przeze mnie działalności. Przez te wszystkie lata starałem się realizować strategię zrównoważonego rozwoju firmy.
Na każdym z etapów rozwoju firmy jej właściciel stale pamiętał o tym, że za jej sukcesem nie stoi tylko on sam. Dlatego przyjmując nagrody i puchary podziękował rodzinie, pracownikom, przyjaciołom, organizatorom konkursu, wszystkim samorządowcom oraz swoim klientom, bez których, jak zaakcentował, nie jest możliwe budowanie zaufania, które jest podstawą funkcjonowania każdej firmy.
- Smak sukcesu jest zachętą do jeszcze większego wysiłku i dalszej determinacji w tworzeniu nowoczesnego wizerunku firmy – dodał Andrzej Remisiewicz. - Obiecuję, że nie spocznę na laurach i dołożę wszelkich starań, by godnie reprezentować region podlaski na szczeblu krajowym.
Równorzędny tytuł wicemistrza w kategorii rolnicy przyznano dwóm gospodarstwom Jolanty i Jana Monachów z miejscowości Kobylanka w gminie Michałowo oraz Małgorzaty i Dariusza Zarębów z miejscowości Jastrząbka Młoda w gminie Śniadowo.
Tytuł wicemistrza w kategorii firma otrzymały przedsiębiorstwa ZHU Agro-Serwis Dariusz Sobol z Zambrowa i Runo Sp. z o.o. z Hajnówki.
Podczas finału Podlaskiej Agroligii gratulacjom i życzeniom nie było końca. Galę uświetnił występ zespołu DePe, który na koniec swoich występów zadedykował wszystkim finalistom piosenkę zespołu Queen „We are the champions". Nic bardziej trafnego.
Mistrzowie będą reprezentowali województwo podlaskie w dziewiętnastej edycji krajowego konkursu AgroLigi, który organizowany jest przez Redakcję Audycji Rolnych Programu 1 TVP, we współpracy ze Stowarzyszeniem AgroBiznesKlub, zrzeszającym wielu laureatów Agroligii z poprzednich lat.
Tekst: Małgorzata Sawicka
Równorzędne tytuły laureata Podlaskiej Agroligii 2011 otrzymali:
Danuta i Stefan Lipscy, Chodorówka Nowa w gm. Suchowola, powiat sokólski
Lucyna i Stanisław Niewiarowscy, Miłkowice Janki w gm. Drohiczyn, powiat siemiatycki
Anna i Zdzisław Patalanowie, Poryte, gm. Stawiski, powiat kolneński
Teresa i Dariusz Radzewiczowie, Przystawańce, gm. Puńsk, powiat sejneński
Danuta i Jacek Rydzewscy, Koniecki Rostroszewo, gm. Szczuczyn, powiat grajewski
Teresa Sieńkowska, Turówka, gm. Augustów, powiat augustowski
Katarzyna i Sławomir Stasińscy, Wysokie, gm. Wiżajny, powiat suwalski
„Marzenia są po to, aby je spełniać”
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 3087
Wspólna praca, wsparcie rodziny oraz umiejętność podejmowania uzasadnionego ryzyka przyczyniły się do sukcesu gospodarstwa Krzysztofa Szmurło
Od przejęcia po ojcu 28-hektarowego gospodarstwa i kilku krów mlecznych rozpoczynał Krzysztof Szmurło, mieszkaniec wsi Popławy w gm. Brańsk. Jak na owe czasy - 1989 rok - był to całkiem pokaźny spadek, ale nasz bohater miał ambicje i daleko idące plany rozbudowy gospodarstwa, powiększenia hodowli oraz osiągnięcia niebotycznej jak na tamte czasy wydajności powyżej 5000 litrów od krowy. Czas pokazał, że swoje plany nie tylko zrealizował w stu procentach, ale zrobił znacznie, znacznie więcej.
Dziś Krzysztof Szmurło wraz z żoną Gertrudą oraz synami Zbigniewem, Marcinem i Jarkiem gospodarzą z dużymi sukcesami w wielopokoleniowym gospodarstwie nastawionym głównie na hodowlę bydła mlecznego.
Początki, jak w życiu, były różne: raz lepsze, raz gorsze. Kiedy tylko nadarzała się okazja na zakup, bądź dzierżawę ziemi, decyzja była szybka i zawsze na tak, choć nie brakowało głosów z zewnątrz, „że nie dasz rady, po co tyle hektarów?” Pan Krzysztof uparcie stawiał na swoim, lokując ciężko zarobioną złotówkę w ukochaną ziemię. Kiedy trafiła się szansa zakupu nowego ciągnika marki Zetor, jeszcze z przydziałów, gospodarz nie myśląc długo zamówił traktor wiedząc, że ręcznie ziemi nie obrobi, a że z finansami było gorzej, zaciągnął pierwszy kredyt w banku na poczet nowego ciągnika. Oczekiwanie na nowy nabytek przedłużały się, w kraju szalała inflacja.
- Zanim odebraliśmy traktor, odsetki na jego spłatę kilkukrotnie przekroczyły jego wartość - wspomina Pan Krzysztof.
Złotówka wówczas nie miała większej wartości więc inwestował w co się dało.
- Był czas, że zaryzykowałem i zakupiłem całą stodołę nawozów, płacąc kilkoma przyczepami ziemniaków - opowiada. - Niedługo później nawozy zdrożały kilkukrotnie, ale w ten sposób w gospodarstwie starczyło ich na kolejne 3 lata.
Czas leciał szybko: z 28 hektarów zrobiło się 80 ha, potem aż 160. Gospodarstwo rosło i piękniało, cała okolica znała rodzinę Szmurło. W regionie, i nie tylko, uważano ich za prekursorów wielu nowości, to tu próbowano nowe technologie w produkcji roślinnej i hodowli, w jako jednym z pierwszych gospodarstw stosowano mechaniczny odbiór obornika od krów, postawiono na stopniowe powiększanie stada i wprowadzanie najlepszej genetyki, pozwalającej osiągnąć lepsze wydajności, poprawiając zdrowotność i odporność krów.
Upór i pracowitość pana Krzysztofa oraz cierpliwość pani Gertrudy zaczęły odpłacać się sukcesami. Należące do nich gospodarstwo w 1995 roku zdobyło I miejsce w konkursie ,Agroliga w kategorii gospodarstw województwa wówczas białostockiego. Większość firm chcących zaistnieć na lokalnym rynku organizowała tu pokazy polowe ściągające rzesze rolników chcących podpatrzeć i uczyć się od najlepszych. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej przyszedł czas na jeszcze większą modernizację, gospodarstwo liczyło wówczas ponad 240 hektarów, w tym znaczna jego część były to użytki zielone. Stado krów rozrosło się do ponad 180 sztuk.
W 2003 roku w obecności około 1000 gości, w tym między innymi Rektora i naukowców z SGGW z Warszawy, władz powiatu i przedstawicieli regionu Brańska, uroczyście otwarto nowoczesną oborę wolnostanowiskową z wydajną i nowoczesną halą udojową. Kolejno zaczęto wymieniać i modernizować park maszynowy. Pan Krzysztof wraz z pełnoletnimi już synami Zbyszkiem i Marcinem ,,pędzili” do przodu zostawiając za sobą konkurujące gospodarstwa. W 2005 roku zakupiono nowe ciągniki, ładowarkę teleskopową, w programach unijnych widniały wnioski na rozrzutnik obornika (wówczas jeszcze polskiej produkcji), prasę i kolejny ciągnik. Z początkiem września 2005 roku w rodzinnym gronie zapadła decyzja, że nie czekając na dopłaty kupią nowy, duży rozrzutnik, ale nie polski, lecz zachodni - ten z najwyższej półki. Najmłodszy syn Jarek - wówczas uczeń Technikum Rolniczego - poszperał w internecie. Wskutek jego poszukiwań zapadła decyzja o zakupie 18-tonowego francuskiego rozrzutnika marki Brochard typu tandem. Dwa tygodnie później pan Krzysztof wraz z żoną wybrali się na Agro Show w Bednarach, żeby na własne oczy zobaczyć tę maszynę. W tej sytuacji odezwał się „charakterek” pana Krzysztofa, bo jako pierwszy nie tylko w województwie, ale w całej Polsce kupił nikomu nie znany jeszcze francuskiej produkcji uniwersalny rozrzutnik obornika. Z końcem września świecący nowością sprzęt rozpoczynał wywóz obornika. Jak się okazało, przeskok techniki był niesamowity, z każdym rozrzutnikiem przybywało nawiezionych hektarów, a czas wywozu obornika zmniejszył się przeszło 3-krotnie.
Cała okolica przecierała oczy ze zdumienia, rodzina Szmurłów z prekursorów zaczęła być nazywana ,,potętatami”, wszyscy byli świadkami niesamowitego postępu, zgrania i zaangażowania całej rodziny w sukces.
Niedawno zapadła kolejna odważna, lecz bardzo przemyślana decyzja o zakupie kolejnego już drugiego rozrzutnika obornika, również marki Brochard z tym, że znacznie większego bo 3-osiowego o ładowności 30 ton i pojemności pryzmowej ponad 50msześc. Prawdziwa potęga wśród rozrzutników.
Dziś gospodarstwo rodzinne Państwa Szmurło liczy ponad 300 hektarów, postawiono nowy ogromny magazyn, w oborze jest ponad 200 sztuk bydła, a średnia wydajność od jednej krowy to teraz przeszło 9200 litrów, co plasuje gospodarstwo w ścisłej czołówce hodowców i producentów mleka województwa podlaskiego.
tekst: Marcin Rachwał, opr. sam
fot. Brochard
Bohater tego artykułu - Krzysztof Szmurło
Jeden z „eksperymentów” Krzysztofa Szmurło, który zaryzykował i kupił sprzęt, którego w Polsce nikt nie użytkował. Choć wielu było takich, co się nadziwić nie mogli, gospodarz ze swojej decyzji jest bardzo zadowolony, a nowa marka stała się znana
W morzu kwiatów
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 1481
Słońce przyświecało w tym roku uczestnikom Wiosennych Targów Ogrodniczych w Szepietowie
Mnóstwo konkursów i atrakcji, urozmaicona oferta wystawowa, wykłady i pokazy, a przede wszystkim kwiaty, kwiaty, kwiaty... Sezon wystawowy w szepietowskim Ośrodku Doradztwa Rolniczego został otwarty Wiosennymi Targami Ogrodniczymi.
Od 16 do 17 kwietnia miłośnicy pięknych ogrodów byli niedostępni dla swoich znajomych. Wszystkie ich drogi w te dni prowadziły do Szepietowa, gdzie - jak co roku - odbywały się targi ogrodnicze. Nie ma w podlaskim innej takiej okazji, by w jednym miejscu kupić wszystko na rabaty i balkony. A zadowoleni mogą być i pasjonaci pszczelarstwa, bo w tych dniach jednocześnie odbywają się Targi Pszczelarskie właśnie.
Po pierwsze stoiska. W tym roku było ich około dwustu, a na nich: różnego rodzaju kwiaty, krzewy, drzewa, nasiona, nawozy i podłoża, domowe wędliny, sery i chleby, wyroby pszczelarskie. Uff... dużo tego.
Targom towarzyszyły liczne wykłady i seminaria. Dużym zainteresowaniem cieszył się wykład, dotyczący produktu regionalnego. Liczne grono słuchaczy zgromadził również wykład pt. Technologia produkcji ziemniaków o wysokich walorach jakościowych. W pasiece Ośrodka można było zapoznać się z zabiegami pszczelarskimi, jakie należy przeprowadzać wiosną.
Nowym, a bardzo obiecującym elementem tegorocznej imprezy było uroczyste rozpoczęcie modernizacji szepietowskich terenów. Mieczysław Baszko, wicemarszałek województwa podlaskiego i Mariusz Cylwik, dyrektor PODR dokonali symbolicznego przekazania szpadli wykonawcy robót. W efekcie tej współpracy mają być utwardzone drogi do stoisk.
Otwarto też oficjalnie ekspozycję „Innowacje Rolnicze”. Jest to inicjatywa PODR-u i czterech podlaskich firm, produkujących sprzęt rolniczy: Pronar, Samasz, Farmer i Metal-Fach. Ekspozycja przed budynkiem Ośrodka stwarza możliwość zapoznania się z najnowszymi rozwiązaniami technologicznymi firm z województwa podlaskiego, a także jest okazją do zasięgnięcia fachowej porady, dotyczącej właściwego doboru i użytkowania maszyn.
Marzena Bęcłowicz
Fot. PODR Szepietowo
Tradycyjnie podczas targów nagrodzono najlepszych wystawców i ich produkty:
- za „Hit Imprezy” komisja konkursowa uznała różę pienną kaskadową z Gospodarstwa Szkółkarskiego Haliny i Roberta Morzych z Siemiatycz,
- nagrodę za najatrakcyjniejszą aranżację stoiska odebrali Mirosława i Jerzy Grzymałowie z Gospodarstwa Ogrodniczo-Szkółkarskiego „Cztery Pory Roku" z Łomży,
- nagrodę za „Najbogatszą ofertę” otrzymała sokólska firma „Drewnopol”, prezentująca architekturę ogrodową,
- za „Najlepszy produkt pszczelarski" został uznany miód chabrowy, produkowany przez państwa Grycuków, właścicieli gospodarstwa „Miody Białowieskie" z Szostakowa.
Dopłaty równe dla wszystkich
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 1344
„Nie powinno być tak, że rolnicy z jednego kraju są finansowo traktowani lepiej, a z drugiego gorzej”
O problemach podlaskich rolnikach i sposobach na ich rozwiązanie mówi Robert Tyszkiewicz, poseł RP.
- Jakie według Pana są największe problemy podlaskiego rolnictwa?
- Podlaskie rolnictwo dobrze sobie radzi. Oczywiście tę pozytywną ocenę można mu wystawić tylko jeśli popatrzymy na rolnictwo w naszym regionie jako na określony sektor gospodarki. Mamy wielkie gospodarstwa rolne, doskonale się bilansujące, mamy spółdzielnie mleczarskie, które są potentatami na rynku ogólnopolskim. Poważne problemy maj wsi oczekuję dziś od państwa – i staram się je propagować, choćby w Platformie Obywatelskiej. Zresztą podczas cyklu spotkań wiejskich w 2009 roku sami mieszkańcy mówili nam, że chcą rozmawiać o wsi nie jako o wielkiej fabryce żywności, ale jako o miejscu ich życia. W pełni się z nimi zgadzam.
- Czyli nie rolnictwo, tylko wieś?
- Z mojej perspektywy - tak, bo przecież dzisiejsza wieś to nie tylko rolnicy. Rolnictwo jest oczywiście bardzo ważnym sektorem gospodarki, ale nie można stawiać znaku równości między rolnictwem, a obszarami wiejskimi. Co więcej, patrząc na zmiany w innych krajach Unii Europejskiej widać, że wraz z upływem lat coraz mniej ludzi żyjących na wsiach będzie utrzymywało się z rolnictwa, zmieni się wyraźnie struktura zatrudnienia. Dlatego bardzo zależy mi, byśmy wszyscy nareszcie zauważyli, że na obszarach wiejskich mieszkają ludzie, którzy niekoniecznie zajmują się rolnictwem. I oni, i rolnicy zasługują na dostęp do wszelkich osiągnięć cywilizacji, tak samo jak mieszkańcy miast. A dziś ten dostęp mają niestety bardzo ograniczony. Musimy doprowadzić do szybkiego rozwoju wsi – właśnie po to, by podnieść poziom życia jej mieszkańców.
- Chce pan przerobić wieś na miasto?
- Nigdy w życiu! Wieś ma pozostać sobą, zachować to, co jest w niej najcenniejsze. Chcę tylko, byśmy otworzyli mieszkańcom obszarów wiejskich nowe możliwości – zależy mi, by z racji miejsca swego zamieszkania nie byli oni wykluczeni społecznie, cywilizacyjnie, czy gospodarczo. Żeby nie było tak, że cały kraj idzie do przodu, bo miasta się bardzo szybko rozwijają, a na obszarach wiejskich wciąż podstawowym problemem jest dziurawa droga, po której nie może przejechać pogotowie ratunkowe. Mówiąc najprościej: mieszkańcy wsi powinni mieć dobre drogi, łatwy dostęp do służby zdrowia, do szkoły, do internetu, powinni mieć wsparcie biznesowe i społeczne. Oczywiście, to wcale nie jest proste. To jest wielkie wyzwanie dla naszego państwa i dla całej Unii Europejskiej, która walczy przecież z różnymi rodzajami wykluczenia. Ale koniecznie trzeba to wyzwanie podjąć. Mieszkańcy miast często zapominają, że życie toczy się poza wielkimi ośrodkami – a przecież właśnie tam, na obszarach wiejskich, dziś jest najwięcej do zrobienia.
- Mówi pan o szczytnych ideach, ale to tylko idee. Da się je przełożyć na konkrety?
- Da się. Wystarczyć przeczytać Krajową Strategię Rozwoju Regionalnego – dokument, który rząd Donalda Tuska przyjął oficjalnie jako wyznaczający kierunki rozwoju kraju do 2030 roku – by przekonać się, ile jest tam konkretów. W strategii mówi się na przykład o rozbudowywaniu układów komunikacyjnych, łączących tereny poszczególnych powiatów ze stolicami województw oraz o tworzeniu spójnych systemów komunikacji zbiorowej. Wszystko po to, by ludzie mieszkający z dala od dużego miasta mogli do niego łatwo i szybko dojechać. To podstawowy element – dobra komunikacja.
- Jak do tej pory postępu w budowie dróg w naszym regionie raczej nie widać...
- Tu się nie zgodzę. Postęp widać, wystarczy pojechać samochodem do Warszawy, żeby natrafić na korki spowodowane robotami drogowymi na drodze krajowej S8. Tyle tylko, że my chcielibyśmy w ciągu kilku lat nadrobić zaległości w budowie dróg sięgające połowy ubiegłego stulecia! Tak się nie da, to fizycznie i logistycznie niemożliwe. Ale wracając do obszarów wiejskich – do tej pory państwo skupiało się na budowie dróg krajowych. Według nowej strategii priorytetem nie powinny być już wyłącznie drogi krajowe, tylko właśnie połączenia wewnątrz regionów, umożliwiające łatwe dotarcie do dużych miast. Jeśli środki unijne w nowej perspektywie finansowej, czyli w latach 2014-2020, zostaną przeznaczone na budowanie połączeń komunikacyjnych w powiatach, znacząco poprawi się poziom życia na obszarach wiejskich.
- Ale to pieśń przyszłości. Rolnicy dziś zmagają się z bardziej przyziemnymi problemami....
- Na spotkaniach z mieszkańcami wsi słyszę przede wszystkim o niepokojach dotyczących losów dopłat bezpośrednich oraz o problemach z obrotem ziemią. Odpowiadam od razu: Platforma Obywatelska i rząd Donalda Tuska jest za przyznawaniem dotacji bezpośrednich na jednakowych zasadach dla wszystkich krajów europejskich. Nie powinno być tak, że rolnicy z jednego kraju są finansowo traktowani lepiej, a z drugiego gorzej. Walczymy o ustalenie równych zasad dla wszystkich. Myślę, że uda nam się to w Brukseli wywalczyć. Co do sprzedaży i kupna ziemi – problem rzeczywiście istnieje, obrót gruntami został niemal sparaliżowany, ponieważ nikt nie chce pozbywać się ziemi, z której ma łatwy dochód. Sytuacja jest więc nieco patowa. Sami rolnicy podpowiadają nam, że być może trzeba byłoby zmienić strukturę płatności bezpośrednich, trochę inaczej je skonstruować – tak, by nie zawsze opłacało się po prostu mieć ziemię. Przyglądamy się tej sytuacji i szukamy rozwiązań. Osobiście kibicuję również pomysłowi wprowadzenia ustawy, która umożliwi rolnikom legalną sprzedaż - bez podatków - tzw. małej produkcji przetwórczej, prowadzonej w gospodarstwie rolnym na niewielką skalę. Chodzi np. o wędliny, miody, dżemy. Myślę, że dzięki temu niektóre gospodarstwa rozwinęłyby taką produkcję i później zdecydowałyby się zarejestrować ją jako pełnowymiarową działalność gospodarczą. To jest bardzo konkretny pomysł na rozwój przedsiębiorczości na wsi.
- Wiele się mówi o tym, jak bardzo zmieniła się Polska, a więc i podlaska wieś, dzięki unijnym funduszom. Czy na tle kraju/Europy mamy czym się pochwalić?
- Oczywiście, że mamy. Podlaska, a szerzej – polska wieś - może się chwalić tym samym, czym reszta Polaków – ogromną skutecznością w wykorzystywaniu funduszy unijnych. Wszyscy wiemy, że korzystanie z tych pieniędzy nie jest proste – dużo przy tym biurokracji, problemów formalnych. A jednak sięgamy po nie, co więcej - jesteśmy w ich zdobywaniu coraz skuteczniejsi. Rozmawiałem niedawno z panią minister rozwoju regionalnego Elżbietą Bieńkowska, która wróciła z wizyty w Rumunii. Przekonywała Rumunów, żeby wzięli sprawy w swoje ręce i skorzystali z unijnego wsparcia. Na co Rumuni rozkładali ręce i mówili: my nie umiemy, to jest takie trudne, nie dajemy rady, nie mamy fachowców. I koniec. Oni nie dają sobie rady, więc po prostu rezygnują z pieniędzy unijnych. A my? Co prawda narzekamy, skarżymy się na unijną biurokrację, ale jednocześnie doskonale dajemy sobie radę z europejskimi dotacjami. Mamy raczej odwrotny problem – że tych unijnych pieniędzy jest nam wciąż za mało... Z naszej zaradności i skuteczności możemy więc być autentyczni dumni. Mamy prawo się tym chwalić w całej Europie.
- Dziękuję za rozmowę