Podlaskie AGRO

Ciężki kawałek „mleka”


Witold Grunwald często wraca myślami do występu swojego i rodziny w konkursie. Przypominają mu o tym pamiątkowe zdjęcia, licznie ustawione na półce.

Hodowla krów mlecznych skusiła naszego bohatera, choć przyznaje on, że to...

Z Witoldem Grunwaldem, hodowcą bydła mlecznego i opasowego, członkiem zarządu Izby Rolniczej, zwycięzcą ubiegłorocznej edycji konkursu „Chłop Roku” rozmawia Małgorzata Sawicka

- Swoje gospodarstwo przejął Pan po rodzicach. Jaka jest jego historia?

- Kiedy pracowałem razem z rodzicami nasze gospodarstwo było średnie na miarę tamtych czasów. Potem sytuacja w rolnictwie zaczęła się zmieniać, zaczęły upadać Państwowe Gospodarstwa Rolne, pojawiła się okazja, by powiększyć gospodarstwo, co też zrobiliśmy. Obecnie mamy 55 ha. Zmienił się też profil produkcji. Mój ojciec zajmował się produkcją tuczników. Ponieważ koniunktura na tuczniki jest niestabilna, ja postanowiłem pójść w inną stronę. Prawie pięć lat temu przestawiłem się na hodowlę bydła mlecznego. Stado nie jest duże, mam 16 sztuk krów dojnych. Jednocześnie utrzymuję bydło opasowe - więc w sumie jest to 48 sztuk.

- Skąd pomysł, żeby tak radykalnie zmienić kierunek produkcji?

- Po pierwsze dlatego, że kupiłem od sąsiada ziemię, która odpowiadała hodowli bydła mlecznego. Przy niezbyt wielkich stadach w grę wchodzi raczej wypas pastwiskowy, a nie dowożenie paszy. Po drugie, gdy zaczynałem koniunktura na mleko była bardzo dobra i to mnie zachęciło. Choć przyznaję - to ciężki kawałek chleba. Teraz cena mleka bardzo spadła, ale był taki okres, kiedy na mleku można było nieźle zarobić.

- Na szczęście w naszym województwie nie jest najgorzej...

- To prawda. U nas średnia cena jest jedną z najwyższych w kraju. Jednak pomimo wszystko, koszty produkcji tak wzrosły, że ta złotówka, wokół której w tej chwili oscyluje cena mleka w podlaskim, to jest stawka tylko na granicy opłacalności. Ceny nawozów i środków ochrony roślin niesamowicie poszły w górę, paliwa i cała reszta również ma tendencję wzrostową. Rolnicy są w tym trudniejszej sytuacji, że to rynek reguluje ceny na efekty ich produkcji, nie można ich sztucznie pompować. Dodatkowo, w naszym regionie nie mamy zbyt wielu możliwości na produkcję rolniczą: struktura gospodarstw jest jaka jest, podobnie jest z klimatem i glebami. Gdyby nie to nasze mleko, trudno byłoby w ogóle konkurować z jakimkolwiek rolnictwem z Unii Europejskiej. Jednak w tej dziedzinie znaczymy coraz więcej.

- Rzeczywiście, coraz więcej jest okazji, by na okładce naszego dwumiesięcznika umieszczać zdjęcia kolejnych zwycięzców ogólnopolskich prestiżowych konkursów, żyjących i pracujących w naszym województwie, to m.in. „Bezpieczne Gospodarstwo Rolne”, „Agroliga”, „Rolnik Farmer Roku”. Pan również, wśród natłoku obowiązków znalazł czas, by pojechać do Racławic, stanąć w szranki w konkursie „Chłop Roku”, a na dodatek jeszcze Pan zwyciężył...

- Głównym przyczynkiem do tego, była Podlaska Izba Rolnicza. Bo to właśnie Izba typuje kandydata na Chłopa Roku. Postawiono na mnie. Miałem liczne obawy, że nie poradzę sobie, starałem się więc „wymigać” od tego. W końcu ugiąłem się i pomyślałem, że spróbuję.

- Wziął Pan udział w licznych konkurencjach. Która była najtrudniejsza?

- Ta, którą przegrałem - przeciąganie liny (śmiech). Na poważnie, to sądzę, że jedną z trudniejszych konkurencji była ta, w której trzeba było przedstawić siebie i region oraz taniec i śpiew. Do tego trzeba było się solidnie przygotować. Długo zastanawiałem się, jak zaprezentować nasz region w ciekawy i oryginalny sposób. Chyba udało mi się trafić w dziesiątkę, bo po zakończonej konkurencji, przewodniczący Jury podszedł do mnie i pogratulował mówiąc, że właśnie tak to powinno wyglądać. Z tego, co wiem, standardem jest by region pokazywać poprzez skecze, przyśpiewki ludowe. Zrobiłem to w formie dialogu ze swoim bratankiem. On pytał, ja odpowiadałem. Ocena była jednoznacznie pozytywna.

- Jak poszło Panu z tańcem?

- Nieźle, a to dlatego, że partnerkę miałem dobrą (żonę - przyp. red.). Dostałem maksymalną ilość punktów. Podobnie ze śpiewem, a wszystko na podlaską nutę. Zatańczyłem i zaśpiewałem polkę podlaską. Później to już były konkurencje zabawowe. np. karmienie partnerki z zawiązanymi oczami, bicie piany z jajek na czas, uderzenie w siłobok.

- Działa pan też w Izbie Rolniczej. Ile to już lat?

- Od samego początku - od reaktywacji Izb, najpierw w Izbie łomżyńskiej, potem po reformie administracyjnej, w białostockiej. Z tą moją działalnością społeczną jest tak, jak ktoś kiedyś powiedział, że trzeba to wyssać z mlekiem matki. Pod to wszystko dobry grunt położył mój ojciec. On też był społecznikiem. Działał w kółkach rolniczych. Przyglądałem się temu i doszedłem do wniosku, że jeśli mogę cokolwiek na rzecz podlaskiego rolnictwa zrobić, to czemu nie? Choć czasami, nad pewnymi rzeczami, można tylko ubolewać. Ktoś, kto tworzył Izby Rolnicze miał bardzo dobry zamysł, ale realia są takie, że mamy zbyt małe możliwości działania. Podlaska Izba Rolnicza dorobiła się pozycji i potrafimy walczyć o swoje, ale mamy zbyt mało uprawnień. Nasze pisma i wystąpienia to są jedynie opinie, z którymi ktoś może się liczyć, bądź nie. Myślę, że im dłużej Izba będzie funkcjonowała, tym bardziej się też będzie liczyła i na stałe wrośnie w krajobraz rolnictwa polskiego. Trudno też funkcjonować bez zaplecza finansowego, a ono jest bardzo skromne w przypadku Izb. Ale bronić rolnika powinien ktoś kto ma mocne umocowanie prawne. Ta sytuacja wymaga zmiany.

- Co jest teraz „na tapecie” w Podlaskiej Izbie Rolniczej?

- W tej chwili jest taka sytuacja, że jakiej dziedziny by nie tknąć w rolnictwie, to jest naprawdę źle. Ceny mleka, wiadomo, że są niskie. Jesteśmy w tyle, mimo, że płyną do nas środki unijne. Rząd powinien opracować długofalowe działania, które nie pozwalałyby na tak ogromne wahania cen, czy to żywca, czy to mleka. Do tego dochodzi to, że mamy praktycznie teraz klęskę suszy. Mimo, że nawozy osiągały horrendalne pułapy cenowe, rolnicy je wysieli. A i tak użytki zielone są teraz w opłakanym stanie. Straty są nieodwracalne - trawy się powykłaszały i zbiór będzie uboższy, mimo kosztów już poniesionych na nie. Jeśli więc chodzi o pasze dla bydła, to na pewno będzie w tym roku problem. I nie wiadomo jak będzie dalej.

- Jak Pan ocenia nasze pięciolecie w Unii Europejskiej?

- Myślę, że Podlaska Izba Rolnicza zapisała się i w kraju i w całej Unii Europejskiej, kiedy wyraziła na Walnym Zgromadzeniu, jako jedyna Izba w Polsce, swoją opinię, że na takich warunkach, jakie nam proponuje Unia Europejska, to my do niej nie chcemy wchodzić. Być może komuś wydawało się więc, że my nie chcemy do Unii. A my chcieliśmy, jak najbardziej, ale na warunkach takich, jakie mają rolnicy ze „Starej Unii”. Nie chcieliśmy, żeby nas traktowano jako członka drugiej kategorii. Przez to ciągle jesteśmy trochę z tyłu bo ci rolnicy idą do przodu, a my ich stale gonimy, ale ktoś nam podpiłował kółka od roweru i trudno nam nabrać prędkości. Uważam, że i tak w tej rzeczywistości unijnej dobrze się odnaleźliśmy, dobrym na to przykładem jest poziom ilości wniosków o dopłaty obszarowe w pierwszym roku w UE. Spodziewano się, że Polacy złożą 40-50%, a my prześcignęliśmy wszystkich tych mniej zacofanych.

- Życząc dalszych sukcesów dziękuję za rozmowę.


fot. M. Sawicka

Loteria z modernizacją

Wylosowano kolejność rozpatrywania wniosków i udzielania wsparcia na „Modernizację Gospodarstw Rolnych”


O tym czyj wniosek zostanie rozpatrzony w pierwszej kolejności i kto otrzyma pieniądze na Modernizację Gospodarstw Rolnych, w tym rozstrzygnęło losowanie. Odbyło się ono 26 maja w centrali ARiMR w Warszawie. Wzięły w nim udział wszystkie wnioski wysłane pocztą i złożone w tegorocznym naborze, który trwał od 21 do 28 kwietnia.

Nad prawidłowym przebiegiem losowania, w obecności notariusza, czuwała komisja powołana przez Prezesa ARiMR Tomasza Kołodzieja, w skład której oprócz przedstawicieli ARiMR oraz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi weszli również przedstawiciele rolników. Obecni byli także reprezentanci mediów. Losowanie przeprowadzane osobno dla każdego z 16 województw przebiegło bardzo sprawnie, a listę udostępniono na stronie internetowej Agencji www.arimr.gov.pl.

Tajemnicą nie jest, że chętnych jest więcej niż pieniędzy. W sumie rolnicy starają się o 3,8 mld zł!, co oznacza wykorzystanie przewidzianej w tym naborze puli środków w 151%. Wielu z wnioskujących mogłoby obejść się smakiem. Dlatego w ministerstwie rolnictwa podjęto starania, by, jak powiedział podczas konferencji Marek Sawicki, minister rolnictwa, dotacje mogli dostać wszyscy wnioskujący, którzy złożyli dobrze wypełnione wnioski i spełniają kryteria uzyskania tej pomocy. Minister przewiduje zwiększenie wielkości środków na ten cel, poprzez użycie niewykorzystanych środków z poprzedniego naboru, a ponadto dołoży jeszcze ok. 100 mln. euro, ze 170 mln euro, jakie Polska otrzymała z UE na tzw. „Nowe wyzwania w rolnictwie w latach 2009-10”.

Minister zapowiedział również dodatkowe nabory na to działanie, ale tylko dla województw południowo-wschodniej Polski. Jednak, jak poinformował, o te dotacje w wysokości 300 tys. zł będą mogły ubiegać się „zespoły kilku gospodarstw” niekoniecznie „grupy producenckie”.

Do tej pory o pomoc finansową z działania „Modernizacja gospodarstw rolnych” mogły ubiegać się osoby fizyczne, osoby prawne, wspólnicy spółek cywilnych oraz spółki osobowe prawa handlowego, jeżeli prowadzą działalność rolniczą i są posiadaczami samoistnymi lub zależnymi (np. dzierżawcami) gospodarstwa rolnego o powierzchni przynajmniej 1 ha użytków rolnych lub nieruchomości służącej do prowadzenia produkcji w zakresie działów specjalnych produkcji rolnej. Ważne jest, aby było to gospodarstwo, którego wielkość ekonomiczna wynosi co najmniej 4 ESU.

Na pieniądze z „Modernizacji” zawsze jest dużo chętnych, bo można je zainwestować w bardzo korzystny sposób. Np. pokryć część kosztów inwestycji poniesionych na: budowę, przebudowę, remont połączony z modernizacją budynków lub budowli wykorzystywanych do produkcji rolnej oraz do przechowywania, magazynowania oraz przygotowania do sprzedaży lub sprzedaży bezpośredniej produktów rolnych z gospodarstwa. W ramach projektów dofinansowanych z działania „Modernizacja gospodarstw rolnych” można kupić maszyny, urządzenia oraz wyposażenie do produkcji rolnej, przechowalnictwa, magazynowania czy też sprzedaży bezpośredniej produktów rolnych. Może to być sprzęt do uprawy, pielęgnacji, nawożenia, ochrony, zbioru roślin. Można także sfinansować zakup ciągników i przyczep rolniczych oraz zakup sprzętu komputerowego i oprogramowania służącego do prowadzenia działalności rolniczej, w tym także programów księgowych.

Jedna osoba i jedno gospodarstwo może otrzymać maksymalnie w całym okresie wdrażania PROW 2007 - 2013 pomoc w wysokości 300 tys. zł. Z tym, że pieniądze wypłacane są w formie refundacji od 40 do 60 % poniesionych kosztów kwalifikowanych.

opr. sam

Dziki problem


Pola Wojciecha Chrostowskiego co roku są plądrowane przez dziki. Gospodarz zaprosił nas, abyśmy przekonali się, że dzika zwierzyna to ciągle problem rolnictwa.

Rok rocznie rolnicy odnotowują straty spowodowane przez dzikie zwierzęta, a odszkodowania są ich zdaniem śmiesznie niskie


Ledwo młoda kukurydza zdążyła wychylić się z ziemi, a już głodne dziki skorzystały z okazji i powyjadały rośliny, jednocześnie przekopując pole. Nie pierwszy raz zresztą i nie tyko na tej działce. We wsi Truszki Zalesie, jak też w okolicznych miejscowościach mało kto nie zna tego problemu.

- Mam już tego dosyć. Co roku dwa razy trzeba robić tę samą robotę, tylko, że z każdym rokiem zwierząt jest coraz więcej i są coraz bardziej śmiałe - mówi zdenerwowany młody rolnik, Wojciech Chrostowski z Truszek Zalesia w gminie Kolno. - Ja myślę, że koła łowieckie powinny utrzymywać stan zwierzyny na poziomie na tyle rozsądnym, żeby zwierzęta nie powodowały szkód dla rolników. W 1995r. można było uprawiać ziemniaki, czy kukurydzę, gdziekolwiek się miało ochotę i dziki nie powodowały żadnych szkód. Ewentualnie znikome szkody, które można było „wybaczyć”. Systematycznie od lat wyrządzane szkody są coraz większe, są już nie do wytrzymania. Zwierzęta podchodzą nawet w pobliże zabudowań. Kłopot z dzikami ma wiele moich sąsiadów. Naszym zdaniem to efekt lekkich zim i zbyt małej ilości pozwoleń na odstrzał dzików.

W tym roku dziki splądrowały panu Wojciechowi dwa pola. Na jednym szkoda objęła w sumie 10 arów, z drugim jest znacznie gorzej. Razem straty rolnik wycenia na półtora tysiąca złotych. Z jego obliczeń wynika, że zryty hektar kukurydzy kosztuje ok. 3.000 złotych. Dla potwierdzenia, wylicza:

- Prawie 300 zł kosztują najsłabszej jakości nasiona kukurydzy na hektar, do tego dochodzą koszty fosforanu amonu, mocznika, soli potasowej. Później jeszcze opryski od chwastów – 2.050 zł na hektar, no i koszenie sieczkarnią - 800 zł. Nie mówiąc już o paliwie i włożonej pracy. To są duże koszty, a nie można ich odzyskać w plonie, bo nie ma tej kukurydzy, dziki ją wybrały. Zmodernizowałem oborę, żeby uzyskiwać większe przychody ze zwierząt, a dojdzie do tego, że nie będzie im co dać jeść.

W świetle polskiego prawa, kwestia odszkodowań dla rolników za straty spowodowane przez dzikie zwierzęta, pozostaje w gestii kół łowieckich. Te nie uchylają się od obowiązków - przyjeżdżają, szacują szkody, w końcu wypłacają odszkodowania. Problem w tym, że zdaniem rolników są one zbyt niskie. Zbyt niskie nawet, żeby się o nie ubiegać.

- W poprzednich latach występowałem do kółka łowieckiego. Koło miało dwa tygodnie na oszacowanie szkód. Przyszli, ocenili, przyznali ok. 100 zł do zniszczonego hektara. Bardzo skrupulatnie liczyli miejsce, które było uszkodzone, mówiąc wprost zaniżali poziom uszkodzenia. I przyznali mi śmieszne kwoty odszkodowania - opowiada Chrostowski. - W tym roku dałem sobie z tym spokój. Więcej mnie kosztuje czekanie na szacunki i załatwianie tego wszystkiego.

Polski Związek Łowiecki problem widzi. Jednak o jego rozwiązanie jest trudno.

- W sporze są dwie strony: jedna - poszkodowani, którzy chcieliby dostać jak najwięcej, i druga - płacąca, która siłą rzeczy, jak najwięcej chciałaby oszczędzić - wyjaśnia Jerzy Procakiewicz, prezes okręgu białostockiego Polskiego Związku Łowieckiego. - Koła łowieckie przy szacowaniu strat posługują się procedurami określonymi przez przepisy. Rozumiem jednak, że druga strona nie zawsze musi być z wyników tych szacunków zadowolona. W takiej sytuacji mogę doradzić tyko jedno. Jeśli obie strony nie są w stanie dojść do polubownego rozwiązania, pozostaje sąd. I przyznam, że w naszym okręgu, na sezon zdarzają się 4-6 takich przypadków, mimo, że zanim do tego dojdzie staramy się mediować, przy udziale Izby Rolniczej, czy Samorządów.

Jest idea, by koła łowieckie korzystały z usług firm ubezpieczeniowych, ale jak na razie nie ma takich, które chciałyby z tego rozwiązania skorzystać. Powód jest bardzo prozaiczny - to jest opłacalne tylko w przypadku dużych strat, natomiast w naszym województwie jest duże rozdrobnienie i gros strat to kwoty rzędu kilkuset złotych.

Małgorzata Sawicka


fot. S. Rutkowski


By krowy zdrowo stały


fot. AGRO-TEST

Korekcja racic w pytaniach i odpowiedziach

Większość hodowców bydła wie, że korekcja racic wykonana przez renomowane i doświadczone firmy przynosi same korzyści. Poprawnie wykonana usługa powoduje zmniejszenie nakładów finansowych na leczenie schorzeń racic, jak również wzrost produkcji mleka i spadek ilości komórek somatycznych. Mając krowy o prawidłowej postawie, łatwiej jest też wykryć u nich ruję i w odpowiednim stadium zareagować, co obniża nakłady na powtórne inseminacje.

Z reguły zabiegi korekcji racic powinno się wykonywać dwa do trzech razy w roku, w prostej zależności od wydajności krów: im wyższa wydajność - tym częściej przeprowadzamy korekcje racic. Poniżej wyjaśniamy najczęściej zadawane przez rolników pytania, dotyczące korekcji racic.

- Korekcja racic nie zawsze pomaga, to po co ją robić?

Oszem korekcja racic wykonywana przez osoby nazywane (pseudo) korekciarzami, w wielu wypadach może nie pomóc. Takim osobom brakuje doświadczenia. Niestety takie przypadki często się zdarzają, a w efekcie hodowca płaci dwa razy, bo musi wezwać specjalistyczną firmę na poprawkę wykonanej usługi.

- Jaka firmę wybrać, aby mieć gwarancje solidności?

Szukaj firmy, która wykonuje usługi od lat, posiada doświadczenie i nowoczesny sprzęt taki jak: poskromy hydrauliczne, szlifierki wentylowane. Pytaj o referencje, gdzie firma ostatnio robiła korekcje racic. Czy wystawia fakturę VAT? Nawet, jeśli nie potrzebujesz faktury do rozliczenia, zapytaj - faktura stanowi dokument w razie jakichkolwiek uwag w stosunku do wykonania usługi. Zwracaj uwagę, czy prowadzona jest dokumentacja w trakcie trwania usługi.

- Po co hodowcy potrzebna jest dokumentacja?

Dokumentacja jest potrzebna do oceny stada względem stanu racic, jak również sprawdzalności (między korekcjami) poprawy sytuacji w stadzie, do wykrywania chorób dziedzicznych i stosowania innego leczenia. Stanowi również dokument gwarancyjny wykonanej usługi.

- Czy długo czeka się na specjalistę, który fachowo wykonana korekcję?

Firmy o najlepszej renomie wykonywanych usług nie przyjmą zamówienia z dnia na dzień. Poza tym większość kulawizn nie występuje z dnia na dzień. Hodowca obserwując sytuację w swojej oborze powinien odpowiednio wcześnie reagować. W takiej sytuacji nawet kilkutygodniowe lub miesięczne kolejki (takie terminy maja renomowane firmy) nie są przeszkodą. Tylko osoby, które źle lub sporadycznie wykonują usługi - szybko się zjawią.

- Co to znaczy kompleksowość usługi?

Firma, ekipa wykonująca usługę, po przyjedzie do gospodarstwa, wymaga od hodowcy wskazania stada, podlegającego korekcji racic i miejsca wykonywania usługi. Rolnik nie jest angażowany do żadnych prac związanych np. z wprowadzaniem i wyprowadzaniem krowy na stanowisko. Ekipa prowadzi dokumentację usługi, opisuje choroby, wykonuje usługi nowoczesnym sprzętem, zakłada opatrunki, doradza w takcie prac, jak również w okresie międzykorekcyjnym, obcina rogi. Usługi mogą być wykonywane w trakcie plac polowych (nie angażują gospodarza, a całość prac jest zapisywana na specjalnych kartotekach).

- Jakie są różnice w poskromach?

Najnowszymi i najbardziej bezpiecznymi są poskromy hydrauliczne, kładące krowę na boku. Urządzenie unosi zwierzę i jednocześnie kładzie na boku. Nogi przypięte są do wsporników z wygodnym dostępem do racic. Układ nóg, jak i pozycja krów jest naturalna. Korekcja na poskromach hydraulicznych jest wykonywana szybciej i sprawniej, krowa się mniej stresuje. Korekcję można wykonywać u krów cielnych. W przeciwieństwie do poskromów zwykłych rurkowych, w których krowa wisi na pasach, czas usługi się wydłuża, dostęp do racic jest kiepski, większość przypadków podciągania kopyt do tyłu kończy się ścięciem piętek u krów. Pozycja osoby, wykonującej na kolanach lub w pozycji zgiętej, powoduje mniejszą widoczność i zmęczenie osoby wykonującej co wpływa na jakość usługi.

Marek Galiczak, firma AGRO-TEST



Krowy na karuzeli


A oto i „sprawca” zamieszania niedzielnego - hala udojowa typu AutoRotor PerFormer firmy GEA WestfaliaSourge

Na Podlasiu otwarta została jedna z trzech największych w Polsce dojarni karuzelowych


W gospodarstwie Elżbiety i Krzysztofa Banachów z Kalinowa w gm. Piątnica wszystko kręci się wokół krów. Od końcówki kwietnia - dosłownie. Wtedy właśnie dokonane zostało tam uroczyste otwarcie nowej hali udojowej typu AutoRotor PerFormer firmy Westfalia Sourge, zwanej karuzelą.

Uroczystość w gospodarstwie Banachów zaszczyciło wielu znakomitych gości.

- Jest to dla mnie duże wyróżnienie, że przyjechaliście Państwo do mojego gospodarstwa - podkreślił podczas otwarcia Krzysztof Banach.

A gospodarstwo tonie lada - jest jednym z największych w regionie. Co drugi dzień wyjeżdża stąd 7,5 tys litrów świeżego mleka najwyższej jakości. Natomiast uruchomiona w dojarnia to prawdziwa perełka wśród hal udojowych - supernowoczesne urządzenie, trzecie na świecie z takim oprogramowaniem, przeznaczone na 28 sztuk bydła.

Realizacja inwestycji została powierzona firmie Agro-Serwis z Zambrowa, dealerowi Westfalii. Jedną z zalet tej nietypowej dojarni jest oszczędność czasu. Stado pana Krzysztofa liczy sobie ok. 160 krów dojnych - z taką liczbą karuzela „rozprawia się” w godzinę - godzinę dziesięć (prawie trzy razy szybciej niż do niedawna).

- Zmiana jest ogromna. Zaoszczędziliśmy mnóstwo czasu - chwali rozwiązanie właściciel.

Karuzela ma też i inne zalety.

- W tym modelu, krowy podpinane są od strony zadniej. Cały proces doju i mycia sterowany przez komputer. Komputer sprawdza też, czy dana krowa ma zapalenie wymienia - wówczas wyłącza automatycznie aparat - wyjaśnia Dariusz Chmielewski, przedstawiciel handlowy Z.H.U. Agro-Serwis z Zambrowa. - Konstrukcja jest komfortowa dla dojarza, który stoi w miejscu, ale także przyjazna środowisku.

I choć kilkaset tysięcy, które trzeba było wydać na inwestycję to nie mało (wymaga specjalnie przystosowanego budynku, co pływa na koszt jej realizacji), pan Krzysztof jest zadowolony. Dzwoniliśmy do niego przed kilkoma dniami, by zapytać jak sprawuje się dojarnia. Zapewniał, że bez zarzutu.

Małgorzata Sawicka


Dojarnie karuzelowe AutoRotor firmy GEA WestfaliaSurge umożliwiają cichy i ciągły dój, pozwalają na zaoszczędzenie czasu przeznaczonego na rutynowe czynności udojowe jak również automatyczny masaż, dojąc perfekcyjnie. Systemy AutoRotor przyspieszają przemieszczanie się zwierząt, poprawiają przepustowość i minimalizują nakłady pracy. Poprawiają przez to efektywność całego gospodarstwa. Przy czym technika jest wykorzystana i obciążona optymalnie w jednym czasie.


Cechy systemów AutoRotor


wylewana platforma betonowa
bezobsługowe rolki jezdne z tworzywa sztucznego
ocynkowana ogniowo konstrukcja stalowa
całkowicie zintegrowane przegrody i ramy jezdne (zmieniono)
wydajny napęd hydrauliczny, regulowany bezstopniowo
sterowanie elektryczne ze stabilnym zabezpieczeniem (usunięto)
stabilne połączenie za pomocą sprzęgła obrotowego instalacji próżniowej, mlecznej, (usunięto) ciśnieniowej,( osunięto)
sterowany komputerowo zintegrowany system mycia - dodano
brak zakłóceń podczas długiego doju, - zmieniono
krótkie odcinki do pokonania - niewielki czas ruchu zwierząt i dojarzy, - dodano
płynna wymiana grup - bez straty czasu.


Dariusz Chmielewski, przedstawiciel handlowy Z.H.U. AGRO-SERWIS z Zambrowa:

W zastosowanej w Kalinowie konstrukcji, jeśli któraś krowa wymaga dłuższego dojenia, jest automatycznie zamykana za pomocą bramki i jest dodajana podczas kolejnego okrążenia, nie blokując miejsca. System automatycznego zamykania zwierząt bramkami pozwala na przyspieszenie i upłynnienie dojenia oraz eliminuje zatrzymania karuzeli przez co poprawia efektywność i skraca czas doju. Możliwa jest regulacja prędkości obrotowej karuzeli, w zależności od preferencji dojarza, grupy zwierząt, bądź kwestię tę pozostawiamy systemowi zarządzania.

fot. T. Fiłończuk



Elżbieta i Krzysztof Banachowie dokonali uroczystego przecięcia wstęgi

W Unii, ale nie na sto procent


Marek Jabłoński, rolnik produkujący mleko do kwestii UE podchodzi z rezerwą. - Są plusy i minusy – mówi.

W tym roku obchodzimy 5-lecie obecności Polski w strukturze Unii Europejskiej


Piąta rocznica akcesji Polski do Unii Europejskiej to świetna okazja, by podsumować zmiany, ale i pokazać nastroje rolników i ludzi związanych z branżą, po tych kilku latach. A te są różne, ale już nie tak skrajne, jak przed akcesją, kiedy to z jednej strony byli ci, którzy pałali niechęcią, nawet wrogością, a z drugiej wielcy entuzjaści.

Z zebranych opinii przebija gorycz, że polscy rolnicy stali się częścią europejskiego świata, ale na warunkach zgoła gorszych niż inni.

- Podlaska Izba Rolnicza, jeszcze przed akcesją wyraziła swoją opinię, że na takich warunkach, jakie nam proponuje Unia Europejska, wchodzić do niej nie chcemy. Być może komuś wydawało się więc, że nie chcemy do Unii. A my chcieliśmy, jak najbardziej, ale na warunkach takich, jakie mają rolnicy ze „Starej Unii” - mówi Witold Grunwald, członek zarządu Podlaskiej Izby Rolniczej. - Nie chcieliśmy, żeby nas traktowano jak członka drugiej kategorii, a tak się w sumie stało. Przez to ciągle jesteśmy trochę z tyłu, bo tamci rolnicy idą do przodu, a my ich stale gonimy, ale trudno nam nabrać prędkości.

- Oficjalnie dopłaty obszarowe co roku rosną... teoretycznie, bo w rzeczywistości pieniądze są coraz mniejsze - podkreśla Tomasz Gietek, prezes PIR. - Rolników, co roku, bije po kieszeniach, kurs euro, który dziwnym trafem, zawsze jest niekorzystny. Dodatkowo, „całkiem przypadkiem”, w czasie, gdy wypłacane są dopłaty, ceny środków do produkcji nagle gwałtownie wzrastają.

Podobnie jak wówczas, gdy dochodzi do realizacji płatności w ramach programów pomocowych: najpierw SAPARD-u, później SPO i PROW.

- Czy jest lepiej w polskim rolnictwie od kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej? - zastanawia się Krzysztof Banach, prezes Podlaskiego Związku Hodowców Bydła i Producentów Mleka. - Na pewno nie jest gorzej. Nie ma co ukrywać - do polskiego rolnictwa, dzięki akcesji, popłynęły takie pieniądze, jakich by nie było, gdyby nie ta Unia. Ale są dwie strony medalu. Pieniądze można otrzymać, ale to tor z przeszkodami - wnioski do przygotowania są skomplikowane, a wypłata środków przeciąga się miesiącami, komplikując nam życie.

Przysłowiowy już „strumień pieniędzy” płynący na polską wieś stał się tematem wielu artykułów, programów. I jak się mówi „podzielił miasto z wsią”.

- W przeciągu ostatnich lat politycy i media zachwycili się tym strumieniem pieniędzy, nikt się nie zastanawia, jaka jego część jest przechwytywana przez pośredników, m.in. w formie rosnących kosztów produkcji - podkreśla Gietek.

- I maszyn - dodaje Krzysztof Banach. - Nie raz za granicą daną maszynę bardziej opłaca się kupić niż u nas.

Podwyżka cen sprzętu rolniczego, paliwa, środków ochrony roślin, w końcu rekordowa zwyżka cen nawozów, na co dzień dotyka Marka Jabłońskiego, rolnika z Sobótki k. Bielska Podlaskiego. Gospodaruje w średniej wielkości gospodarstwie o profilu mlecznym. Jego stado liczy 15 sztuk, ale w ciągu najbliższego czasu ma się zwiększyć o dziesięć kolejnych sztuk.

- O tym, ile teraz kosztuje mleko nie muszę nikomu przypominać - mówi rolnik. - Unia nie ochroniła nas przed kryzysem. Dała dopłaty, ale niższe niż innym i łatwo policzyć, że są za niskie w stosunku do kosztów produkcji.

Jeszcze jedną bolączką pana Marka jest system kwotowania mleka.

- Kwoty są za niskie - wyjaśnia. - Ten, który chce się rozwijać, a nie otrzyma tyle, ile potrzebuje, musi dokupić. A to spory wydatek. Ja mam ten problem co roku: występowałem o kwotę, dokupowałem, ale i tak musiałem zapłacić karę za jej przekroczenie.

Rolnicze podsumowanie naszego 5-lecia w Unii Europejskiej nie wyszło za wesoło. A przecież, dzięki akcesji przekonaliśmy siebie i innych, że potrafimy się zmobilizować.

- Uważam, że i tak w tej rzeczywistości unijnej dobrze się odnaleźliśmy, dobrym na to przykładem jest poziom ilości wniosków o dopłaty obszarowe w pierwszym roku w UE - mówi Grunwald. - Spodziewano się, że Polacy złożą 40-50% wniosków, a my prześcignęliśmy wszystkich tych mniej „zacofanych”.

- W ogólnym rozrachunku można by powiedzieć, że 10% polskich gospodarstw skorzystało na akcesji, 30% - straciło, a pozostała część wyszła na zero - podsumowuje Tomasz Gietek.

Małgorzata Sawicka


fot. T. Fiłończuk.



Zawodowy atak z trawy


Uwaga na kleszcze! Sezon na ugryzienia rozpoczęty!


Najwięcej zachorowań na boreliozę wystąpiło w ubiegłym roku w woj. podlaskim i lubelskim. A warto wiedzieć, że jest to jedna z rolniczych chorób zawodowych. W 2008 r. Kasa Rolniczego Ubezpiecza Społecznego Rolników wypłaciła 130 jednorazowych odszkodowań z tytułu uszczerbku na zdrowiu spowodowanego chorobami zawodowymi.

Borelioza jest chorobą przenoszoną przez kleszcze. A zatem, dla własnego dobra, poznajmy nosiciela choroby, historię choroby oraz sposoby zapobiegania jej.

Objawy choroby z ukąszeniem przez kleszcza zanotowano już w 1909r. Natomiast po raz pierwszy zidentyfikowano chorobę w 1975r. opisując przypadki zapalenia stawów u dzieci z obszaru miasta Lyme w stanie Connecticut (USA), sugerując ich związek z ukąszeniami przez kleszcze. Stąd wzięła się nazwa borelioza - choroba z Lyme. W Polsce zachorowania na boreliozę zaczęto rozpoznawać pod koniec lat 80-tych.

Kleszcze to pajęczaki należące do rzędu roztoczy. Jedne posiadają pancerz, inne są go pozbawione. Długość dorosłych osobników wynosi od jednego do kilku milimetrów, a po nassaniu się krwi są kilka razy większe. W naszej szerokości geograficznej są aktywne od kwietnia do końca października. Rejonem endemicznym jest województwo podlaskie i Mazury. Najczęściej występują na granicy łąk i lasów, w zagajnikach, w lasach porośniętych paprociami, jeżynami, leszczyną. Zazwyczaj wiszą na spodzie liści lub źdźbłach trawy, przez co są niewidoczne. Spotkać je można na zwalonych pniach drzew i leżących gałęziach. Cykl życiowy kleszcza przebiega w trzech stadiach rozwoju: larwalnym, nimfy i osobnika dorosłego. Wiosną dorosłe samice składają jaja, a same giną. Pod koniec lata lub na początku jesieni wykluwają się larwy, które zimują pod leśną ściółką. Wiosną przepoczwarzają się w nimfy, a następnie w dorosłe osobniki.

Zakażenie człowieka następuje po ukąszeniu, które jest najczęściej bezbolesne. Po upływie kilku lub kilkunastu godzin kleszcz zaczyna odżywiać się krwią żywiciela i wówczas może zarazić przenoszonymi przez siebie chorobami. Im dłużej kleszcz tkwi w ciele, tym zwiększa się ryzyko zachorowania. Okres inkubacji trwa od 2 do 32 dni. Gdy doszło do zakażenia, w miejscu ukąszenia, na skórze pojawia się charakterystyczny rumień o średnicy od 1 do 1,5cm, który w długim okresie czasu powiększa się do kilku centymetrów, po czym blednie od środka i zanika. W diagnostyce wystąpiły również przypadki, gdy rumień nie wystąpił, a kleszcz został niezauważony.

Należy pamiętać, że czasami borelioza wywołuje objawy podobne do grypy: stan podgorączkowy, bóle mięśniowo-stawowe, bóle głowy, osłabienie, a nawet nudności.

W przypadku, gdy po ukąszeniu przez kleszcza zauważymy niepokojące objawy, bezwzględnie trzeba zgłosić się do lekarza, w celu wykluczenia boreliozy bądź - w przypadku potwierdzenia choroby poddania się leczeniu. Nieleczona borelioza może prowadzić do uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego i układu sercowo-naczyniowego.

O ile turysta może zrezygnować z wyjazdu w regiony częstego występowania kleszczy, to rolnik prowadząc gospodarstwo zmuszony jest poruszać się po łąkach i obrzeżach lasów. W związku z tym często narażony jest na ukąszenie przez kleszcze. W jaki sposób można zabezpieczyć się przed boreliozą, skoro nie ma na nią skutecznej szczepionki? Zapobieganie boreliozie głównie polega na unikaniu ukąszenia przez kleszcze. W związku z tym wskazane jest:

- przy pracach w lesie, na łąkach zakładać odzież i buty całkowicie okrywające ciało;

- po powrocie do domu należy dokładnie obejrzeć ciało pamiętając, że kleszcze szczególnie zagłębiają się na głowie, szyi, pod kolanami, w zagięciach rąk, w pachwinach oraz pofałdowaniach skórnych (ukłucie kleszcza nie jest odczuwalne z uwagi na substancje znieczulające znajdująca się w jego ślinie);

- stosować środki odstraszające kleszcze.

Jeśli zauważymy kleszcza wpiętego w skórę, należy od razu usunąć go, najlepiej przy pomocy specjalnej pompki próżniowej lub wyciągnąć pęsetą. Jeżeli tkwi głęboko, najlepiej niezwłocznie udać się do lekarza. Usunięcie kleszcza w ciągu pierwszej doby po ukąszeniu wielokrotnie zmniejsza prawdopodobieństwo zarażenia.

O tym, że brak wiedzy o chorobach przenoszonych przez kleszcze, może prowadzić do narażenia własnego zdrowia, przekonała się Pani Anna Kazimieruk, która od ponad 30 lat pracuje w gospodarstwie rolnym w sąsiedztwie kompleksów leśnych, położonych przy Puszczy Białowieskiej. Przez długi okres odczuwała prawie codzienne bóle głowy, karku i szyi z towarzyszącymi bólami stawów, uczuciem stałego zmęczenia. Leczenie u lekarza rodzinnego nie przynosiło poprawy zdrowia. Dopiero po wykonaniu testów w Klinice Chorób Zakaźnych zdiagnozowano boreliozę i zastosowano właściwe leczenie. Po kliku latach u pani Anny nastąpił nawrót choroby.

- Byłam często pogryziona przez kleszcze – mówi pani Anna. - Nie wiedziałam, że kleszcze mogą przenosić chorobę, która niszczy zdrowie. Nie byłam świadoma zagrożenia, a ugryzienie przez kleszcza nie było niczym niepokojącym. Teraz wiem, że należy chronić się przed ugryzieniem przez kleszcza. Dlatego sprawdzam ciało po powrocie do domu, nawet z podwórka. Stosuję środki odstraszające, ale nie zawsze działają skutecznie.

KRUS od lat informuje rolników o chorobach przenoszonych przez zwierzęta. W tym celu została opracowana broszura pt. „Chorób odzwierzęcych można się ustrzec”, którą rolnicy otrzymują podczas szkoleń z zakresu zasad bezpiecznej pracy w rolnictwie, prowadzonych przez inspektorów prewencji. Z broszury można się dowiedzieć, jak zabezpieczyć się przed najczęściej występującymi chorobami odzwierzęcymi, w tym przed chorobami przenoszonymi przez kleszcze. Na początku kwietnia rolnicy podlegający ubezpieczeniu społecznemu z terenu województw, gdzie zgłoszono najwięcej zachorowań na boreliozę, otrzymali ulotkę informującą o tej chorobie i zapobieganiu ukąszeniom przez kleszcze.

Z meldunku epidemiologicznego Państwowego Zakładu Higieny wynika, że w Polsce w 2007r. na boreliozę zachorowało 7.731 osób, a w 2008r. - 8.248. Rosnąca liczba zachorowań na boreliozę powinna być ostrzeżeniem dla rolników. Jak najbardziej uzasadniony jest apel o rozwagę i ocenę swojego zachowania, by nie zwiększać ryzyka zakażenia boreliozą.

Należy również wiedzieć, że drugą chorobą wywoływaną przez kleszcze jest kleszczowe zapalenie mózgu. Tę chorobę w 2008r. stwierdzono u 200 osób. W odróżnieniu od boreliozy – skutecznym sposobem ochrony przed kleszczowym zapaleniem mózgu jest szczepionka.

Jednak najskuteczniejsze zapobieganie boreliozie i kleszczowemu zapaleniu mózgu – to unikanie ukąszeń przez kleszcze.

Eugenia Malinowska, Placówka Terenowa KRUS w Hajnówce


fot. B. Klem

Rolnicy nie są w stanie unikać miejsc, w których są szczególnie narażeni na ukąszenie przez kleszcza. Dlatego tak ważne jest, by ograniczać ryzyko poprzez wkładanie właściwej odzieży oraz dokładne sprawdzanie pod koniec dnia, czy owad nie zdążył się zagnieździć.

Inwestycją w kryzys!


Nowa obora Cudnowskich z przeznaczeniem na 120 sztuk

Otwarcie nowoczesnej obory w miejscowości Netta Druga


Jest wolnostanowiskowa, bo w takiej lżej pracować. W sumie pomieści 120 sztuk bydła. Zautomatyzowana hala udojowa, system organizujący funkcjonowanie obory, jej wyposażenie - to wszystko robi ogromne wrażenie. 10 maja odbyło się otwarcie nowej obory w gospodarstwie Marzanny i Jarosława Cudnowskich z Netty Drugiej koło Augustowa.

Na uroczystość właściciele obiektu zaprosili sąsiadów, znajomych i przyjaciół, przybyli również reprezentanci Samorządu oraz firm i instytucji współpracujących z gospodarzami, jak również uczestniczących w realizacji inwestycji. Zanim rozpoczęło się pierwsze zwiedzanie, obora została poświęcona przez księdza proboszcza, wiele osób wręczyło Cudnowskim upominki, padło mnóstwo życzeń i słów uznania. Między innymi życzenia szybkiego przepełnienia świeżo zbudowanego zbiornika na mleko, co wywołało salwę śmiechu. Następnie wszyscy zgromadzeni mieli okazję dokładnie przyjrzeć się każdemu szczegółowi obory, porozmawiać z przedstawicielami firm. Na końcu czekał gorący poczęstunek.

Liderzy w swej branży

Marzanna i Jarosław Cudnowscy to, można rzec, liderzy w swoim powiecie. Interesują ich nowinki technologiczne, bez obaw sięgali i sięgają po fundusze unijne. Uzyskane w ten sposób środki przeznaczyli na modernizację parku maszynowego, co znacznie ułatwia pracę. Na swoim koncie mają liczne sukcesy w konkursach branżowych. Mają dwie córki: Monikę, studiującą zootechnikę w Olsztynie oraz Emilę - uczennicę gimnazjum. Pan Jarosław udziela się społecznie działając w Podlaskim Związku Hodowców Bydła i Producentów Mleka.

Gospodarstwo rolników z Netty Drugiej zajmuje powierzchnię ok. 63 hektarów. W tym grunty własne stanowią 23 hektary, pozostałe to dzierżawa. Jak to bywa w przypadku gospodarstw o profilu mlecznym, większość gruntów zajmuje uprawa kukurydzy na kiszonkę (22 ha), kilka hektarów to pszenżyto, resztę stanowią użytki zielone.

Ich stado liczy 95 sztuk - to krowy czarno-białe z dolewem 95 % HF. Średnia wydajność wynosi 8200 litrów.

Iść za ciosem

Po takim wydarzeniu, jak otwarcie obory wolnostanowiskowej w gospodarstwie Marzanny i Jarosława Cudnowskich wydaje się, że czasy kryzysu w branży mleczarskiej mamy już za sobą. Właściciele tego obiektu z optymizmem patrzą w przyszłość, wierząc, że nowa inwestycja zwróci się z nawiązką.

- Kiedy podejmowaliśmy decyzję o budowie nowej obory, była zupełnie inna cena mleka, ale maszyna już ruszyła i nie było już odwrotu, trzeba było iść za ciosem - wyjaśnia Cudnowski. - Jednak nie jest źle. W tej chwili jest stabilizacja ceny i nadzieja, że pójdzie do góry, że będzie lepiej. Trzeba myśleć pozytywnie.

Jak podkreślają gospodarze, w kwestii inwestowania w nowe obiekty inwentarskie nie są wyjątkami.

- Wykonawca konstrukcji zrobił około 30 takich konstrukcji w ubiegłym roku, w większości na Podlasiu - mówi pani Marzanna.

Zresztą rolnicy zgodnie podkreślają, że nowy budynek inwentarski był już niezwykle potrzebny. Poprzednia obora pochodzi jeszcze z lat 70-tych, do niej dobudowano w 2000 roku nową część.

Rolnikom musi być lżej

Na bazie doświadczeń, rolnicy podjęli decyzję o budowie obory wolnostanowiskowej na 120 sztuk bydła.

- Pracowałam kilka ładnych lat w oborze uwięziowej i nikomu nie radziłabym takiego wyboru - podkreśla Cudnowska. - Tam jest bardzo ciężko, przy każdej sztuce, tylko przy jednym doju, muszę cztery razy kucnąć - trzeba krowę przygotować, umyć, zdezynfekować podłączyć, odłączyć. Można sobie wyobrazić, jaki jest stan kręgosłupa człowieka, który dzień po dniu pracuje w takich warunkach. W nowej oborze jest zupełnie inny komfort pracy.

Generalne wykonawstwo rolnicy powierzyli ełckiej firmie BirBud. Dzięki niej powstał obiekt o długości 43 metrów, szerokości 24 m (od strony frontu szerokość wynosi 32 metry, ze względu na dobudowaną halę udojową).

- Teren, na którym wzniesiona została obora charakteryzuje się gruntami nośnymi, nie było problemu z posadowieniem budynku - mówi inż. Marcin Biryło z ełckiego BirBud-u.

Przy realizacji inwestycji zastosowano stalową konstrukcję dachu opartą na wieńcach ścian podłużnych i dwoma rzędami podpór pośrednich, dach został pokryty Eurofalą i ocieplony płytą z pianki poliuretanowej.

Ściany zewnętrzne obory wymurowano z bloczka keramzytowego o grubości 30 cm.

- Wykonaliśmy też wyprawę elewacyjną tynkiem silikatowym, odpornym na warunki atmosferyczne - podkreśla Biryło.

Rządzi automat

Wyposażenie obory to zasługa kolejnych firm. Nawiewy podokapowe dostarczyła firma JFC, do montażu hali udojowej i systemu zarządzania stadem Cudnowscy wybrali Westfalię.

- W starej oborze mamy zamontowaną linię udojową tej samej firmy - tłumaczy pani Marzanna. - Mamy do nich zaufanie, to bardzo dobra marka, no i jesteśmy zadowoleni z serwisu.

- Cudnowscy wybrali kompleksowe rozwiązanie, co oznacza, że na centralnym komputerze mają oprogramowanie, które zarządza stadem, prowadzi karty zwierząt, rejestr wszystkich zdarzeń związanych z pracą hodowlaną i współpracuje z urządzeniami pracującymi w oborze: z halą udojową, systemem żywienia, może współpracować ze stacjami odpajania cieląt i bramkami selekcyjnymi oraz z innymi urządzeniami, które przyjdzie nam do głowy zamontować - wyjaśnia Marcin Wodecki, dyrektor sprzedaży Westfalia Surge.

Rolnicy zdecydowali się na montaż hali udojowej typu Auto Tandem 2x4 wyposażonej w system pomiaru komórek somatycznych, system likwidacji pustodojów, automatycznego zdejmowania.

Przedrostek „auto” w nazwie hali oznacza, że do zadań dojarza należy właściwie jedynie założenie aparatów. Pozostałe czynności wykonuje automat czyli: przygotowanie wymienia (poprzez masaż przedudojowy), dój, wykrycie końca doju, dodajanie, zdjęcie aparatu, wypuszczenie krowy i wpuszczenie następnej.

To jeszcze nie koniec

Zamontowana w oborze hala ma wydajność doju 60-65 krów na godzinę. Tak więc, nawet po zwiększeniu stada do pełnej obsady nowego obiektu, proces doju obsłuży to samo urządzenie, wydłuży się jedynie czas doju.

Zamontowany u Cudnowskich system komputerowy ma jeszcze jedną ciekawą funkcję - na bazie pomiarów ilości mleka od każdej krowy, oblicza jej dawkę paszową i przydziela dzień po dniu, dzieląc na porcje, żeby nie przeciążyć żołądka.

- Rozmawialiśmy już z gospodarzami o zamontowaniu stacji odpajania cieląt. Po realizacji tego przedsięwzięcia gospodarze będą musieli tylko zasypać do nich preparat mlekozastępczy, możliwe też jest mieszanie z siarą. Resztą zajmą się programy sterujące - każde podchodzące do stacji cielę otrzyma własną, świeżo zmiksowaną porcję - opowiada Marcin Wodecki.

Jak mówią sami Cudnowscy, w gospodarstwie przydałoby się jeszcze wiele rzeczy.

- Najpilniejsza inwestycja to utwardzenie podwórka - mówi pan Jarosław. - Przez jego stan do obory nie można wjechać paszowozem, trudności ma też samochód z mleczarni. Wystąpiliśmy o środki unijne na ten cel, więc mamy nadzieję, że wkrótce podwórko przed nową oborą będzie i bardziej praktyczne, i ładniejsze.

tekst: Małgorzata Sawicka

fot. S. Rutkowski



rodzina - Rodzina Cudnowskich w komplecie - z przodu Marzanna i Jarosław, z tyłu córki: Emilka i Mon

Udział w realizacji tej inwestycji miało wiele osób,

Wybór gospodarzy był prosty - ma być to obora wolnostanowiskowa ze względu na komfort pracy

Hala udojowa jest w pełni zautomatyzowana. Dojarz musi tylko założyć aparat udojowy,


Europa powinna nam zazdrościć


Oferta Pronar-u obejmuje przede wszystkim ciągniki i przyczepy, ale również maszyny zielonkowe i wozy paszowe
 

I Wystawa Fabryczna firmy Pronar z Narwi

Tłumy ludzi, błysk nowiutkiego lakieru i maszyny o gabarytach zapierających dech w piersiach. W dniach 29-31 maja firma Pronar z Narwi zorganizowała I Wystawę Fabryczną, którą prowadzący pokazy manewrowe Włodzimierz Zientarski podsumował tak: „Pokazy, które były przez te trzy dni pokazały nam jedną rzecz niesamowitą, że Narew jest potęgą i musicie w to uwierzyć, bo tu dzieje się kawał fantastycznej motoryzacyjnej Europy. I Europa powinna nam zazdrościć!”.

Przygotowanie tej trzydniowej imprezy to było ogromne przedsięwzięcie.

- Zaprezentowaliśmy w sumie ponad 200 maszyn - powiedział Wojciech Piekarski, Pronar Narew. - Podczas specjalnie zaplanowanych pokazów zwiedzający mogli zapoznać się z kompleksową ofertą maszyn rolniczych produkowanych przez Pronar, we wszystkich dostępnych opcjach. Zaprezentowane zostały ciągniki o mocy od 35 do 265 KM, przyczepy o ładowności od 2 do 32 ton, kompletne linie technologiczne do zbioru, przetwarzania i zadawania pasz oraz serie maszyn komunalnych. Przedstawione zostały również nowości firmy Pronar: kosiarki, zgrabiarki i przetrząsacze, a także przyczepy samochodowe centralno-osiowe - produkty innowacyjne pod względem technologii, bezpieczeństwa oraz komfortu użytkowania.

Rzeczywiście, ekspozycja sprzętowa prezentowała się imponująco, przyciągając i rolników, którzy markę Pronar znają i cenią, i zwykłych ciekawskich, którzy na wystawę przyjechali po prostu zobaczyć coś ciekawego. W sumie przez trzy dni tereny wystawowe odwiedziło ok. 10000 osób!

Wśród publiczności - wielu wiernych fanów maszyn produkowanych w Pronarze, m.in. Mirosław Mierzwiński, rolnik z miejscowości Górskie. Przejechał 60 kilometrów, by uczestniczyć w wystawie. Ale, jak podkreślał, było warto.

- Podoba mi się bardzo - mówił z uśmiechem. - Pewnie jak wszystkim, bo ta marka jest przecież bardzo dobrze znana. Teraz nie planuję żadnego zakupu, ale marzy mi się nowy ciągnik, taki o mocy ponad 100 KM, więc przy okazji takie tu oglądam.

Na tych właśnie, którzy na wystawę przybyli w bardziej konkretnym celu - czekała miła niespodzianka w postaci atrakcyjnych upustów.

Te trzy wystawowe dni można podsumować zdaniem: „Działo się, działo”. Poza wystawą sprzętu, przygotowano pokazy maszyn prowadzone przez prawdziwego „speca” - Włodzimierza Zientarskiego. Fachowca, który z taką swadą opowiadał o najnowszych osiągnięciach inżynierów z Pronaru aż miło było posłuchać.

Centrum wystawy - scena tętniła życiem. Na jej deskach swój występ miał zespół Prymaki oraz formacja Rybcie znad Biebrzy, odbywały się konkursy, w tym losowanie trzech motocykli. Wiele emocji publiczności przysporzył występ 5-krotnego mistrza świata Strongman Mariusza Pudzianowskiego, który zmagał się z ciągnikiem P9 o mocy 265KM - największym produkowanym w firmie Pronar. Grupom zorganizowanym umożliwiono też zwiedzanie hal zakładowych.

Z pewnością wystawa Pronar-u na długo pozostanie w pamięci jej uczestników. Tych, których nie było, a żałują, możemy pocieszyć. Są plany, by odbyły się kolejne takie imprezy.

Małgorzata Sawicka

fot. T. Fiłończuk


Teren wystawowy prezentował się imponująco, tak z lotu ptaka, jak i standardowo - z ziemi

Największy ciągnik, produkowany w Pronarze sprawił nie lada problem Mariuszowi Pudzianowskiemu

Sprzęt naprawdę wygląda wspaniale - podkreślał Mirosław Mierzwiński z Górskich
   
       
       

Danex coraz bliżej Klienta


Nie zabrakło obowiązkowego punktu każdego otwarcia - przecięcia wstęgi, którego dokonali właściciele firmy: Daniel Krajewski i Jarosław Siwik (od lewej)

Uroczyste otwarcie nowej siedziby firmy z Rogienic Wielkich


Najpierw część oficjalna - przemowy, przecięcie wstęgi, poświęcenie obiektów. Potem pokaz maszyn i wspólne grillowanie. Firma Danex 28 maja zorganizowała dla swoich Klientów uroczyste otwarcie nowej siedziby.

Danex z siedzibą w miejscowości Rogienice Wielkie to jedna z największych firm w regionie północno-wschodnim, zajmującej się sprzedażą nowych i używanych maszyn. Powstała w 1999 roku, kiedy to Daniel Krajewski i Jarosław Siwik rozpoczęli współpracę w charakterze sprzedaży używanych maszyn rolniczych z zachodu.

Po niedługim czasie i zdobyciu zarazem zaufania odbiorców przywożonego przez siebie sprzętu, wspólnicy zdecydowali się na zakup zabudowań byłego SKR-u, gdzie w 2006 roku powstała firma w obecnej formie. Dzięki aktywnej postawie wspólników wraz z fachową załogą, firma sukcesywnie rozszerzała swoją ofertę sprzedawanych maszyn oraz świadczonych usług.

Aktualnie Danex sprzedaje nie tylko maszyny używane, ale i fabrycznie nowe. Oferta przedsiębiorstwa jest bardzo bogata - znajdziemy tu urządzenia znanych marek, w tym m.in.: Fella, Feraboli, Miro, Mascar, Storti, Kubota oraz wielu, wielu innych. Danex oferuje też części do ciągników, kombajnów i innego sprzętu ciężkiego wykorzystywanego w branży rolniczej. Dla swoich klientów świadczy również usługi serwisowe sprzętu rolniczego oraz usługi rolnicze: siew kukurydzy, belowanie i owijanie sianokiszonek, zbiór zbóż kombajnem, zbiór kukurydzy i inne.

Nie zapominając o najmłodszych Danex umożliwia rodzicom zakup w firmowym sklepie zabawkowych maszyn rolniczych.

Otwarcie nowej siedziby z imponującą powierzchnią magazynową to ukłon w stronę Klienta.

- W chwili obecnej stawiamy na bezpośredni kontakt z klientem, dlatego też nieustannie rozwijamy nasze powierzchnie magazynowe, aby wszystko czego potrzebują rolnicy w zakresie sprzętu rolniczego i części było zawsze dostępne - mówi Daniel Krajewski, współwłaściciel firmy.

Teraz, dzięki zrealizowaniu inwestycji chętni mogą od razu na miejscu obejrzeć sprzęt, który ich interesuje. To z pewnością ułatwi wybór. Tak jak pomógł w tym pokaz manewrowy, będący częścią uroczystości otwarcia. Podczas pokazu prezentowały się ciągniki Kubota i McCormick. Współpracowały one z kosiarkami dyskowymi Fella, przetrząsaczem gwiazdowym i zgrabiarkami tej samej marki, prasą zwijającą walcowo-łańcuchową stałokomorową Mascar oraz prasoowijarką stałokomorową Feraboli.

Cieszy też deklaracja współwłaścicieli Danex-u, którzy zgodnie obiecują, że pomimo niekorzystnej sytuacji panującej na rynku nadal planują dalszy rozwój firmy.

Marcin Gawryluk




Siedziba Danex-u to olbrzymia powierzchnia magazynowa, dzięki czemu Klienci mają bezpośredni dostęp

Prasoowijarką stałokomorowa Feraboli szybko i sprawnie przygotowała belę

W ramach uroczystego otwarcia, zorganizowano widowiskowy pokaz maszyn przy pracy

Krowy czyste „z automatu”

Automatyczna wanna ułatwia hodowcy dezynfekcję racic


Na rynku pojawiła się całkowita nowość - automatyczna wanna do dezynfekcji racic AFB 1000 firmy DeLaval. Jest to w pełni automatyczny system, składający się z jednej lub dwóch wanien wraz z osprzętem.

Urządzenie daje hodowcy możliwość kompleksowego prowadzenia prawidłowej pielęgnacji racic poprzez stosowanie wybranych zabiegów z określoną częstotliwością. Zastosowanie wanny pozwala na kąpiel racic w wodzie lub w roztworze z dodatkiem środka dezynfekującego i pielęgnującego. Dzięki sterownikowi kontrolującemu pracę urządzenia wanna jest spłukiwana, napełniana i myta automatycznie bez udziału człowieka. Wybrany program w odpowiednim momencie uruchamia napełnianie wanny wodą, podaje środek dezynfekujący oraz spłukuje wannę po zakończeniu pracy.

Istnieje możliwość ustawienia pracy wanny tak, by program pielęgnacji racic uruchamiany był tylko w określone dni tygodnia, w pozostałe zaś prowadzone było wyłącznie mycie (tj. wanna napełnia się wyłącznie wodą). W systemie zawierającym dwie wanny jest możliwość prowadzenia wstępnego mycia w pierwszej wannie, zaś w drugiej kąpieli ze środkiem dezynfekującym. Do pierwszej wanny można także podawać środek myjący racice.

Wanna do pielęgnacji racic jest urządzeniem zdecydowanie zmniejszającym nakłady pracy fizycznej dzięki automatycznemu podawaniu wody oraz środków. Gwarantuje także pełne bezpieczeństwo ludzi poprzez eliminowanie kontaktów ze środkami chemicznymi. Automatyzacja podawania środków chemicznych pozwala także na zapewnienie całkowitego bezpieczeństwa zwierząt, dzięki zagwarantowaniu zawsze prawidłowego stężenia środków w roztworze. Wanna gwarantuje także bezpieczeństwo zwierząt – wyposażona jest ona w matę antypoślizgową, dzięki czemu krowy spokojnie przechodzą przez wannę nie wykazując oznak stresu.

Wannę ustawia się na wyjściu z hali udojowej. Pełne napełnienie wanny zajmuje ok. 30 s, tyle samo czasu potrzeba na jej opróżnienie. Dla dużych stad zaleca się ponowne przygotowanie roztworu w czasie doju tak, by zapewnić zwierzętom wychodzącym z hali czysty i świeży roztwór – dzięki temu mamy pewność, że racice mają kontakt z czystym środkiem. Wanna wykonana jest ze stali nierdzewnej zapewniającej jej długotrwałe użytkowanie w ciężkich warunkach obory.

opr. sam



Wanna w pigułce:

Automatyczne płukanie i ponowne napełnianie wanny.

Programowanie terminów zabiegów pielęgnacyjnych.

Niezależna praca obu wanien, jeden sterownik.

Trwała, mocna konstrukcja ze stali nierdzewnej.

Antypoślizgowa powierzchnia – mata.

Szybka i łatwa instalacja.

Zwiększone bezpieczeństwo obsługujących, ograniczony kontakt ze środkami chemicznymi.



Wymiary wanny:

długość - 2,33m

szerokość - 0,74m

wysokość progu wejściowego - 0,17m

wysokość progu wyjściowego - 0,22m

pojemność - 200 litrów



Zużycie wody

Wstępne płukanie wanny - 75l

Kąpiel racic - 200l

Spłukiwanie – 75l (stosowane w przypadku wymiany roztworu w dużych stadach)

Mycie wanny po cyklu – 150l

Jesteś tutaj: Strona główna