Aktualności

Era konesera... wsi


- Pracując na etacie czułem, że nie pracuję tylko na siebie - podkreśla Łukasz Kramkowski z Dawidowizny

Dziś gospodarz musi być rasowym przedsiębiorcą: śledzić zmiany w gospodarce krajowej, negocjować twardo ceny i unowocześniać gospodarstwo. To już nie ten polski rolnik sprzed lat


Są samodzielni, kreatywni, szukają czegoś więcej niż pracy dla kogoś, na etacie. I to właśnie wieś daje im takie możliwości. Dla nich praca w gospodarstwie nie jest koniecznością, a drogą wyboru. Szczęścia przecież można szukać wszędzie, dlaczego by nie na wsi?

W niepamięć odeszły czasy, kiedy to praca na wsi kojarzyła się źle. Dziś młodzi, przystojni i wykształceni - coraz chętniej zostają na wsi. Cóż się dziwić? Wraz z pojawieniem się zasad wolnego rynku polska wieś zmieniła się nie do poznania. Hodowla, ale też produkcja roślinna została w dużym stopniu zautomatyzowana. Przypieczętowanie zachodzących zmian miało miejsce w chwili przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Uzyskanie unijnych funduszy pociągnęło za sobą zmianę oblicza polskiej wsi - modernizację sporej części gospodarstw, dynamiczny rozwój parków maszynowych, budowę wielu obór i innych budynków inwentarskich.

Fakt - w Polsce rzadko rolnikiem zostaje się z wyboru – zwykle gospodarstwo jest dziedziczone z pokolenia na pokolenie. Jednak dziś młodzi są rządni wiedzy i nie liczą wcale na to, że informacje przekazywane przez starszych wystarczą do osiągnięcia sukcesu. Wykształcenie o profilu rolniczym uzyskuje się po ukończeniu technikum rolniczego bądź wyższej szkoły rolnej. Jednak podstawę wiedzy stanowi praktyka, która nigdy nie zostanie zastąpiona przez żaden najlepszy podręcznik oraz ciągła obecność w gospodarstwie. Rolnik nie może wziąć urlopu na żądanie. Mimo to coraz częściej młodzi ludzie podejmują świadomą decyzję prowadzenia gospodarstwa. Widzą w tym możliwość zarobku i rozwoju własnego biznesu.

Łukasz

Łukasz Kramkowski z Dawidowizny po rodzicach przejął gospodarstwo, w którym główną gałęzią produkcji jest obecnie hodowla trzody chlewnej w cyklu otwartym. Jednak właściciele tego gospodarstwa mieli rożne pomysły na to, jak z ziemi utrzymywać się. Wcześniej, na przykład, prowadzona tu była hodowla gęsi. Sam młody gospodarz ani na chwilę nie zostaje w miejscu, wymyśla nowe sposoby na to, co jeszcze zdziałać. Podstawą jego wiedzy jest gruntowne wykształcenie, również o profilu rolniczym. Łukasz ukończył między innymi wyższe studia na kierunku Marketing i Zarządzanie. Nie od razu pochłonęła go praca w gospodarstwie. Przez 5 lat uczył w szkole zawodowej, obecnie jest na urlopie, choć coraz bardziej zdaje sobie sprawę z tego, że dwóch srok za ogon utrzymać się nie da. Przynajmniej na dłuższą metę. Tym bardziej, że dziś jego głowę zaprząta nowy pomysł. To uruchomienie agroturystyki w gospodarstwie. Choć zaczęło się trochę z przypadku, dziś działa całkiem sprawnie. Łukasz Kramkowski, wciąż ma nowe pomysły, jak tę działalność rozwijać.

- Zawsze zastanawiałem się nad własnym interesem - mówi. - Nie odpowiadała mi praca dla kogoś. Stwierdziłem, że mam przecież okazję, by w gospodarstwie po rodzicach, mając solidną bazę, rozwijać własną działalność.

Waldek

Waldemar Borewicz, mieszkaniec Zubrzycy Małej, jest bardzo młodym bohaterem tego artykułu, bowiem ma dopiero 20 lat. Pomimo tak młodego wieku doskonale wie jak chciałby, aby wyglądało jego życie. Jego plany i marzenia są jasne i klarowne. Podróż przez życie w poszukiwaniu swego miejsca na ziemi i swojej życiowej pasji jego chyba nie dotyczy. Od najmłodszych lat miał określony cel i nie wyobrażał sobie życia w mieście, w blokowisku.

- Od małego związany jestem z wsią, to rodzice zaszczepili mi miłość do niej, dlatego też wybrałem szkołę rolniczą, którą z wielką pasją kończyłem i na niej nie poprzestałem - mówi. - Aktualnie dalej kontynuuję naukę w kierunku rolnictwa w Wyższej Szkole Agrobiznesu w Łomży.

Doświadczenie nauczyło go jak ważna jest wiedza wynoszona z zajęć. Daje solidne podstawy do tego by w odpowiedni sposób kierować gospodarstwem. Dzięki temu wie co, jak i kiedy stosować. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy jest tyle nowych technologii, nowych środków do produkcji.

W jego życiu pojawiło się wiele głosów rówieśników i znajomych odradzających wiązanie swojego życia z pracą w rolnictwie. Nie dał się im jednak zwieść. Nawet spróbował swoich sił w pracy u kogoś, jak mówi „na cudzym” jako monter urządzeń rolniczych, gdzie wiele się dowiedział i nauczył o nowych technologiach. Jednak to praca na swoim robi na nim większe wrażenie. Sam dla siebie jest panem. Tylko pogoda dyryguje jego pracą.

Gospodarstwo wraz z bratem przejął po rodzicach w 2004r. W tym samym roku rozpoczęli budowę nowej obory i remont starej. I w międzyczasie kupowali coraz to nowe maszyny rolnicze. Z czego dzisiaj jest bardzo dumny.

- Zaczynaliśmy praktycznie od podszewki, bo rodzice byli nastawieni na „wszystko po trochu” - opowiada.

Dzisiaj gospodaruje w 80-hektarowym gospodarstwem, z czego połowa to dzierżawa z perspektywą wykupienia. Utrzymują 70 sztuk bydła. 75% krów dojnych jakie posiadają, sprowadzonych jest z Niemiec.

- Zakupu dokonaliśmy przy udziale i pomocy polskiego pośrednika. Przyjechały do nas naprawdę ładne sztuki, na które nie możemy narzekać - podkreśla młody rolnik.

Waldek, jak przystało na ambitnego człowieka, ma jeszcze wiele planów i pomysłów na to jak gospodarstwo ulepszyć, poprawić. Dzięki możliwościom jakie dają dotację unijne jego marzenia mają szansę się spełnić. Perspektywy są ogromne i dają dużo motywacji do tego, by się rozwijać i iść z duchem czasu.

- Chcemy jeszcze powiększyć oborę, dokupić duży agregat, wybudować garaż na maszyny, utwardzić podwórko. Ale to wszystko kwestia czasu bo chęci do pracy nie brakuje - snuje plany zdając sobie sprawę z tego, że na swój sukces musi pracować ciężko i systematycznie.

Od najmłodszych lat ojciec dawał mu przykład solidnej i precyzyjnej pracy co przeszło na niego.

- Miło jest spojrzeć jak praca, którą wykonuje przynosi zadowalające efekty i dodatkowo pięknie to wszystko wygląda - podkreśla Waldemar.

Adrian

Adrian Wojewódzki ma 20 lat, skończył właśnie Technikum Rolnicze w Białymstoku i pomaga rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa w Rumejkach (gm. Juchnowiec Kościelny). Czy zostanie na wsi? Trudno jednoznacznie podejmować decyzje tak młodym wieku, na dziś jednak Adrian widzi zalety prowadzenia własnego biznesu. Tak, biznesu, bo gospodarstwo jego rodziców to sprawnie funkcjonująca, całkiem pokaźna „firma”. Przedstawmy ją więc krótko. Rodzice Adriana, państwo Marzanna i Piotr przejęli tradycyjne gospodarstwo po rodzicach. Z czasem przestawili je na hodowlę bydła mlecznego. Zaczynali od jednej obory i 9 krów. Dziś gospodarzą na 40ha, które stanowią łąki i pola obsiewane głównie kukurydzą. Na podwórzu stoi już druga nowa obora uwięziowa, a w niej prawie 70 sztuk bydła, z czego 26 to krowy mleczne obsługiwane przez nowoczesną dojarkę przewodową. Produkcja mleka w skali roku sięga 150 tys. l. Niczego nie brakuje w parku maszynowym, na czele którego „stoją” trzy Ursusy, no… może nowego kombajnu zbożowego, ale to inwestycja raczej na przyszły rok.

Państwo Wojewódzcy chcąc pomóc synowi w podjęciu decyzji, wspólnie więc wyliczają plusy i minusy pracy na wsi. Zaczynają od tych złych stron, gdyż niedawno w ich gospodarstwie nastąpiły gwałtowne zmiany i to nie z ich winy.

- Chodzi o likwidację cukrowni w Łapach – wspomina pan Piotr. – Uprawialiśmy buraki cukrowe, rocznie sprzedawaliśmy po 250t. Był i zysk, i pasza dla bydła, i płodozmian na polu. Wszystko poszło jak w dym. A przecież z tą uprawą wiązał się też posiadany przez nas sprzęt. Kiedy w latach 90. kupowałem siewnik do buraka, to była to maszyna droższa od nowego poloneza. A teraz? Nikomu nie potrzebny.

Juchnowiec to gmina podmiejska. Rozwijający się Białystok wchłania w swoje granice okoliczne wsie, a w dalszych tworzą się tzw. sypialnie. Szczególnym powodzeniem cieszą się więc działki budowlane w tych miejscowościach. Sytuacja taka dociera i do Rumejek.

- Chcę dokupić ziemię, a właściciel mówi, że tylko na działki budowlane ją sprzeda, bo więcej zarobi – mówi z oburzeniem gospodarz. – Jak tak można, żeby dobre gleby IV, a nawet III klasy zwalniać z produkcji. Tyle leży nieużytków na terenie gminy, a tu rolnicy z dziada pradziada „zapraszają” budowy na swoje pola. I gmina na to się godzi.

Ale skoro o kupowaniu ziemi i powiększaniu areału mowa, to raczej dobrze jest na tej wsi.

- Nigdy nie chciałabym do miasta – mówi pani Marzanna. – Mam obowiązki, ale u siebie. A zrywać się rano i „latać z miotłą” cały dzień za tysiąc złotych, czy to takie dobre? I chwali się później, że ona w mieście pracuje. Żadna praca nie hańbi, ale jak szukamy pomocy do pracy w gospodarstwie, to moim zdaniem dajemy dużo lepsze warunki niż te powyżej. A chętnych nie ma…

Gospodyni częstuje pysznym ciastem, takie żółciutkie, bo to jajeczka od własnych kur. „Dziś upiekłam” zapewnia, a więc nie musiała osiem godzin stać gdzieś przy kasie, czy siedzieć za biurkiem, z wolnym kwadransem na drugie śniadanie. Zdążyła i w gospodarstwie, i z ciastem, i w domu czyściutko, i sama bardzo zadbana. Z okien dużego domu piękny widok na wiosenne łąki i w oddali las, a nie na okna sąsiedniego bloku. Nie jeżdżą samochody. Świeże powietrze… I to chwali sobie Adrian.

- Życie na wsi jest dobre, jeśli sobie wszystko dokładnie się poukłada – mówi. – Lubię to, że nie mam przymusu, z góry narzuconego wymiaru czasu pracy. W każdej chwili mogę wejść do domu, coś zjeść, położyć się na chwilę. Ale z drugiej strony wiem, że dojenie jest dwa razy dziennie i codziennie, święta i nie święta. W mieście wraca się z pracy i o niej zapomina, tu stale trzeba myśleć, a jak coś się dzieje, to działać. Ale to jest moje, fajnie mieć coś swojego i się o to martwić, aniżeli pracować u kogoś, nic nie mieć i się tym nie przejmować. Mieszają mi się „za” i „przeciw”. Na razie zdecydowałem, że zostanę zawodowym strażakiem, jak ojciec. I będę pracował w gospodarstwie, a potem… zobaczymy co życie przyniesie.

tekst: Barbara Klem, Małgorzata Sawicka, Weronika Dojlida

fot. A. Niczyporuk, S. Rutkowski