Aktualności

Ciężki kawałek „mleka”


Witold Grunwald często wraca myślami do występu swojego i rodziny w konkursie. Przypominają mu o tym pamiątkowe zdjęcia, licznie ustawione na półce.

Hodowla krów mlecznych skusiła naszego bohatera, choć przyznaje on, że to...

Z Witoldem Grunwaldem, hodowcą bydła mlecznego i opasowego, członkiem zarządu Izby Rolniczej, zwycięzcą ubiegłorocznej edycji konkursu „Chłop Roku” rozmawia Małgorzata Sawicka

- Swoje gospodarstwo przejął Pan po rodzicach. Jaka jest jego historia?

- Kiedy pracowałem razem z rodzicami nasze gospodarstwo było średnie na miarę tamtych czasów. Potem sytuacja w rolnictwie zaczęła się zmieniać, zaczęły upadać Państwowe Gospodarstwa Rolne, pojawiła się okazja, by powiększyć gospodarstwo, co też zrobiliśmy. Obecnie mamy 55 ha. Zmienił się też profil produkcji. Mój ojciec zajmował się produkcją tuczników. Ponieważ koniunktura na tuczniki jest niestabilna, ja postanowiłem pójść w inną stronę. Prawie pięć lat temu przestawiłem się na hodowlę bydła mlecznego. Stado nie jest duże, mam 16 sztuk krów dojnych. Jednocześnie utrzymuję bydło opasowe - więc w sumie jest to 48 sztuk.

- Skąd pomysł, żeby tak radykalnie zmienić kierunek produkcji?

- Po pierwsze dlatego, że kupiłem od sąsiada ziemię, która odpowiadała hodowli bydła mlecznego. Przy niezbyt wielkich stadach w grę wchodzi raczej wypas pastwiskowy, a nie dowożenie paszy. Po drugie, gdy zaczynałem koniunktura na mleko była bardzo dobra i to mnie zachęciło. Choć przyznaję - to ciężki kawałek chleba. Teraz cena mleka bardzo spadła, ale był taki okres, kiedy na mleku można było nieźle zarobić.

- Na szczęście w naszym województwie nie jest najgorzej...

- To prawda. U nas średnia cena jest jedną z najwyższych w kraju. Jednak pomimo wszystko, koszty produkcji tak wzrosły, że ta złotówka, wokół której w tej chwili oscyluje cena mleka w podlaskim, to jest stawka tylko na granicy opłacalności. Ceny nawozów i środków ochrony roślin niesamowicie poszły w górę, paliwa i cała reszta również ma tendencję wzrostową. Rolnicy są w tym trudniejszej sytuacji, że to rynek reguluje ceny na efekty ich produkcji, nie można ich sztucznie pompować. Dodatkowo, w naszym regionie nie mamy zbyt wielu możliwości na produkcję rolniczą: struktura gospodarstw jest jaka jest, podobnie jest z klimatem i glebami. Gdyby nie to nasze mleko, trudno byłoby w ogóle konkurować z jakimkolwiek rolnictwem z Unii Europejskiej. Jednak w tej dziedzinie znaczymy coraz więcej.

- Rzeczywiście, coraz więcej jest okazji, by na okładce naszego dwumiesięcznika umieszczać zdjęcia kolejnych zwycięzców ogólnopolskich prestiżowych konkursów, żyjących i pracujących w naszym województwie, to m.in. „Bezpieczne Gospodarstwo Rolne”, „Agroliga”, „Rolnik Farmer Roku”. Pan również, wśród natłoku obowiązków znalazł czas, by pojechać do Racławic, stanąć w szranki w konkursie „Chłop Roku”, a na dodatek jeszcze Pan zwyciężył...

- Głównym przyczynkiem do tego, była Podlaska Izba Rolnicza. Bo to właśnie Izba typuje kandydata na Chłopa Roku. Postawiono na mnie. Miałem liczne obawy, że nie poradzę sobie, starałem się więc „wymigać” od tego. W końcu ugiąłem się i pomyślałem, że spróbuję.

- Wziął Pan udział w licznych konkurencjach. Która była najtrudniejsza?

- Ta, którą przegrałem - przeciąganie liny (śmiech). Na poważnie, to sądzę, że jedną z trudniejszych konkurencji była ta, w której trzeba było przedstawić siebie i region oraz taniec i śpiew. Do tego trzeba było się solidnie przygotować. Długo zastanawiałem się, jak zaprezentować nasz region w ciekawy i oryginalny sposób. Chyba udało mi się trafić w dziesiątkę, bo po zakończonej konkurencji, przewodniczący Jury podszedł do mnie i pogratulował mówiąc, że właśnie tak to powinno wyglądać. Z tego, co wiem, standardem jest by region pokazywać poprzez skecze, przyśpiewki ludowe. Zrobiłem to w formie dialogu ze swoim bratankiem. On pytał, ja odpowiadałem. Ocena była jednoznacznie pozytywna.

- Jak poszło Panu z tańcem?

- Nieźle, a to dlatego, że partnerkę miałem dobrą (żonę - przyp. red.). Dostałem maksymalną ilość punktów. Podobnie ze śpiewem, a wszystko na podlaską nutę. Zatańczyłem i zaśpiewałem polkę podlaską. Później to już były konkurencje zabawowe. np. karmienie partnerki z zawiązanymi oczami, bicie piany z jajek na czas, uderzenie w siłobok.

- Działa pan też w Izbie Rolniczej. Ile to już lat?

- Od samego początku - od reaktywacji Izb, najpierw w Izbie łomżyńskiej, potem po reformie administracyjnej, w białostockiej. Z tą moją działalnością społeczną jest tak, jak ktoś kiedyś powiedział, że trzeba to wyssać z mlekiem matki. Pod to wszystko dobry grunt położył mój ojciec. On też był społecznikiem. Działał w kółkach rolniczych. Przyglądałem się temu i doszedłem do wniosku, że jeśli mogę cokolwiek na rzecz podlaskiego rolnictwa zrobić, to czemu nie? Choć czasami, nad pewnymi rzeczami, można tylko ubolewać. Ktoś, kto tworzył Izby Rolnicze miał bardzo dobry zamysł, ale realia są takie, że mamy zbyt małe możliwości działania. Podlaska Izba Rolnicza dorobiła się pozycji i potrafimy walczyć o swoje, ale mamy zbyt mało uprawnień. Nasze pisma i wystąpienia to są jedynie opinie, z którymi ktoś może się liczyć, bądź nie. Myślę, że im dłużej Izba będzie funkcjonowała, tym bardziej się też będzie liczyła i na stałe wrośnie w krajobraz rolnictwa polskiego. Trudno też funkcjonować bez zaplecza finansowego, a ono jest bardzo skromne w przypadku Izb. Ale bronić rolnika powinien ktoś kto ma mocne umocowanie prawne. Ta sytuacja wymaga zmiany.

- Co jest teraz „na tapecie” w Podlaskiej Izbie Rolniczej?

- W tej chwili jest taka sytuacja, że jakiej dziedziny by nie tknąć w rolnictwie, to jest naprawdę źle. Ceny mleka, wiadomo, że są niskie. Jesteśmy w tyle, mimo, że płyną do nas środki unijne. Rząd powinien opracować długofalowe działania, które nie pozwalałyby na tak ogromne wahania cen, czy to żywca, czy to mleka. Do tego dochodzi to, że mamy praktycznie teraz klęskę suszy. Mimo, że nawozy osiągały horrendalne pułapy cenowe, rolnicy je wysieli. A i tak użytki zielone są teraz w opłakanym stanie. Straty są nieodwracalne - trawy się powykłaszały i zbiór będzie uboższy, mimo kosztów już poniesionych na nie. Jeśli więc chodzi o pasze dla bydła, to na pewno będzie w tym roku problem. I nie wiadomo jak będzie dalej.

- Jak Pan ocenia nasze pięciolecie w Unii Europejskiej?

- Myślę, że Podlaska Izba Rolnicza zapisała się i w kraju i w całej Unii Europejskiej, kiedy wyraziła na Walnym Zgromadzeniu, jako jedyna Izba w Polsce, swoją opinię, że na takich warunkach, jakie nam proponuje Unia Europejska, to my do niej nie chcemy wchodzić. Być może komuś wydawało się więc, że my nie chcemy do Unii. A my chcieliśmy, jak najbardziej, ale na warunkach takich, jakie mają rolnicy ze „Starej Unii”. Nie chcieliśmy, żeby nas traktowano jako członka drugiej kategorii. Przez to ciągle jesteśmy trochę z tyłu bo ci rolnicy idą do przodu, a my ich stale gonimy, ale ktoś nam podpiłował kółka od roweru i trudno nam nabrać prędkości. Uważam, że i tak w tej rzeczywistości unijnej dobrze się odnaleźliśmy, dobrym na to przykładem jest poziom ilości wniosków o dopłaty obszarowe w pierwszym roku w UE. Spodziewano się, że Polacy złożą 40-50%, a my prześcignęliśmy wszystkich tych mniej zacofanych.

- Życząc dalszych sukcesów dziękuję za rozmowę.


fot. M. Sawicka