Aktualności

W Unii, ale nie na sto procent


Marek Jabłoński, rolnik produkujący mleko do kwestii UE podchodzi z rezerwą. - Są plusy i minusy – mówi.

W tym roku obchodzimy 5-lecie obecności Polski w strukturze Unii Europejskiej


Piąta rocznica akcesji Polski do Unii Europejskiej to świetna okazja, by podsumować zmiany, ale i pokazać nastroje rolników i ludzi związanych z branżą, po tych kilku latach. A te są różne, ale już nie tak skrajne, jak przed akcesją, kiedy to z jednej strony byli ci, którzy pałali niechęcią, nawet wrogością, a z drugiej wielcy entuzjaści.

Z zebranych opinii przebija gorycz, że polscy rolnicy stali się częścią europejskiego świata, ale na warunkach zgoła gorszych niż inni.

- Podlaska Izba Rolnicza, jeszcze przed akcesją wyraziła swoją opinię, że na takich warunkach, jakie nam proponuje Unia Europejska, wchodzić do niej nie chcemy. Być może komuś wydawało się więc, że nie chcemy do Unii. A my chcieliśmy, jak najbardziej, ale na warunkach takich, jakie mają rolnicy ze „Starej Unii” - mówi Witold Grunwald, członek zarządu Podlaskiej Izby Rolniczej. - Nie chcieliśmy, żeby nas traktowano jak członka drugiej kategorii, a tak się w sumie stało. Przez to ciągle jesteśmy trochę z tyłu, bo tamci rolnicy idą do przodu, a my ich stale gonimy, ale trudno nam nabrać prędkości.

- Oficjalnie dopłaty obszarowe co roku rosną... teoretycznie, bo w rzeczywistości pieniądze są coraz mniejsze - podkreśla Tomasz Gietek, prezes PIR. - Rolników, co roku, bije po kieszeniach, kurs euro, który dziwnym trafem, zawsze jest niekorzystny. Dodatkowo, „całkiem przypadkiem”, w czasie, gdy wypłacane są dopłaty, ceny środków do produkcji nagle gwałtownie wzrastają.

Podobnie jak wówczas, gdy dochodzi do realizacji płatności w ramach programów pomocowych: najpierw SAPARD-u, później SPO i PROW.

- Czy jest lepiej w polskim rolnictwie od kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej? - zastanawia się Krzysztof Banach, prezes Podlaskiego Związku Hodowców Bydła i Producentów Mleka. - Na pewno nie jest gorzej. Nie ma co ukrywać - do polskiego rolnictwa, dzięki akcesji, popłynęły takie pieniądze, jakich by nie było, gdyby nie ta Unia. Ale są dwie strony medalu. Pieniądze można otrzymać, ale to tor z przeszkodami - wnioski do przygotowania są skomplikowane, a wypłata środków przeciąga się miesiącami, komplikując nam życie.

Przysłowiowy już „strumień pieniędzy” płynący na polską wieś stał się tematem wielu artykułów, programów. I jak się mówi „podzielił miasto z wsią”.

- W przeciągu ostatnich lat politycy i media zachwycili się tym strumieniem pieniędzy, nikt się nie zastanawia, jaka jego część jest przechwytywana przez pośredników, m.in. w formie rosnących kosztów produkcji - podkreśla Gietek.

- I maszyn - dodaje Krzysztof Banach. - Nie raz za granicą daną maszynę bardziej opłaca się kupić niż u nas.

Podwyżka cen sprzętu rolniczego, paliwa, środków ochrony roślin, w końcu rekordowa zwyżka cen nawozów, na co dzień dotyka Marka Jabłońskiego, rolnika z Sobótki k. Bielska Podlaskiego. Gospodaruje w średniej wielkości gospodarstwie o profilu mlecznym. Jego stado liczy 15 sztuk, ale w ciągu najbliższego czasu ma się zwiększyć o dziesięć kolejnych sztuk.

- O tym, ile teraz kosztuje mleko nie muszę nikomu przypominać - mówi rolnik. - Unia nie ochroniła nas przed kryzysem. Dała dopłaty, ale niższe niż innym i łatwo policzyć, że są za niskie w stosunku do kosztów produkcji.

Jeszcze jedną bolączką pana Marka jest system kwotowania mleka.

- Kwoty są za niskie - wyjaśnia. - Ten, który chce się rozwijać, a nie otrzyma tyle, ile potrzebuje, musi dokupić. A to spory wydatek. Ja mam ten problem co roku: występowałem o kwotę, dokupowałem, ale i tak musiałem zapłacić karę za jej przekroczenie.

Rolnicze podsumowanie naszego 5-lecia w Unii Europejskiej nie wyszło za wesoło. A przecież, dzięki akcesji przekonaliśmy siebie i innych, że potrafimy się zmobilizować.

- Uważam, że i tak w tej rzeczywistości unijnej dobrze się odnaleźliśmy, dobrym na to przykładem jest poziom ilości wniosków o dopłaty obszarowe w pierwszym roku w UE - mówi Grunwald. - Spodziewano się, że Polacy złożą 40-50% wniosków, a my prześcignęliśmy wszystkich tych mniej „zacofanych”.

- W ogólnym rozrachunku można by powiedzieć, że 10% polskich gospodarstw skorzystało na akcesji, 30% - straciło, a pozostała część wyszła na zero - podsumowuje Tomasz Gietek.

Małgorzata Sawicka


fot. T. Fiłończuk.